poniedziałek, 25 czerwca 2012

Pieskie życie (1918)

A Dog's Life (1918) – sen w pomieszczeniu z przeciągiem nie służy niczemu dobremu, zdając sobie z tego sprawę włóczęga eliminuje tę niedogodność zakrywając nieszczelności szmatką. Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że bohater zażywał biernego odpoczynku na łonie natury, pod chmurką. Uwielbiam takie wstępy u Chaplina, rozbrajają widza w pierwszych chwilach seansu, wprowadzając w dobry nastrój.
Wnosząc po tytule, wnioskując po wstępie trwającym połowę filmu, można się spodziewać fabuły, której trzonem będzie przyjaźń człowieka z uratowanym z opresji psem. Fakt, zażyłości między wymienionymi istnieje na prawdę i do końca seansu, aczkolwiek Chaplin nie byłby sobą gdyby nie umieścił w filmie kobiecej roli. Jest nią nieśmiała śpiewaczka , dziewczyna niewinna, dowiadująca się z złych źródeł czym jest flirt. Odtwórca głównej roli mimo ciężkiego początku z artystką, szybko darzy ją uczuciem zwieńczonym doskonałym związkiem. 
Chaplin pod koniec lat dwudziestych był bardzo zapracowany, przeglądając listę produkcji w których brał udział można dostać zawrotu głowy. Nad „Pieskim życiem” trwającym ponad pól godziny, filmie o dwóch wątkach z rozwinięta jak na nieme kino historią, komik zasiadł i wykonał niezłą robotę. Zagrywki komediowe, siłą rzeczy powtarzające się w jego dziełach, tutaj rozłożone są w sposób idealny. Jest czas na sprytne ucieczki przed policją, jest czas na mimikę, przekaz niewerbalny i tradycyjnie obrywanie po głowie. Tutaj nie ma przesytu jednego rodzaju żartu, obraz ma sporo powietrza, przestrzeni i ten odrobinę groteskowy klimat tamtych lat. 
Zapraszam na seans w którym doznacie wspaniałej okazji (w niemym wydaniu)  zobaczenia Chaplina w porządnym, dobrze skrojonym stroju w słomkowym kapeluszu, posiadającym dom, rodzinę i kominek (dymiący do wewnątrz?!). 8/10

środa, 20 czerwca 2012

The Immigrant (1917)

The Immigrant (1917) – jakże to inny film od tego zamieszczonego w ostatniej notce. Tym razem Chaplin bawi się z widzem w bardziej subtelny sposób. Już w otwierającej scenie, gdzie widzimy komika jednoznacznie cierpiącego na chorobę morską, reżyser daje do zrozumienia, że obraz będzie czymś więcej aniżeli tylko biciem w facjatę osobę stojącą akurat obok.
Opowieść o imigrancie można podzielić na dwie części. Pierwsza sekwencja kręcona jest na statku płynącym do Nowego Jorku, opowiada o perypetiach pasażerów o tym jak  radzą sobie w ciężkich warunkach na pokładzie statku, gdzie zjedzenie posiłku jest sporym wyczynem. W tej części Chaplin ujawnia swój urok i słabość do kobiet. W zalotny i jednoznaczny sposób ustępuje kobiecie miejsca przy stole, pociesza ją kiedy ta dowiaduje się, że okradziono jej matkę. Człowiek o charakterystycznym kroku nawet podczas gry w kości, prowadzonej nie całkiem uczciwie, jawi się jako postać pozytywna i urokliwa. Druga połowa obrazu to już wielki pokaz umiejętności, demonstracja talentu twórcy. Akcja bez ceregieli przenosi się na ląd, do tak prozaicznych czynności jak posiłek i radzenie sobie z rachunkiem, gdy pustka w kieszenie. Wizyta w restauracji przepełniona jest smaczkami, delikatnym mruganiem do widza, gestami które bawią i są genialne w swojej prostocie. Twórca serwuje w jadłodajni co prawda sekwencję slapstickową, ale nie służy ona  pokazywaniu przemocy jako takiej, a dobitnie obrazują gościowi restauracji jak kelnerzy traktują delikwenta bez pieniędzy. Zapraszam, takie filmy należy pielęgnować, warto o nich pamiętać.7,5/10

czwartek, 14 czerwca 2012

Charlie bokserem (1915)

The Champion (1915) – na Euro pseudo kibice się leją, media żyją z ukazywanie tej gorszej strony człowieczeństwa. Kino staje się coraz brutalniejsze zanika sfera domysłu, przemoc podawana jest w sposób dosłowny. Wydaje się, że zdziczenie społeczeństwa jest domena naszych czasów, że to co dzieje się w życiu codziennym i na srebrnym ekranie istnieje tylko teraz, a dawniej to było spokojnie i przyjemnie. Nic bardziej mylnego, powstały prawie sto lat temu film Chaplina prezentuje w ordynarny sposób nienawiść, zniszczenie, niegodziwe podejście do rywalizacji sportowej, bezczelnie emanuje przemocą... w sposób na tyle dosadny i humorystyczny, że moją prowokacyjną tezę można zdmuchnąć jak domek z kart.
Włóczęga tym razem zostaje bokserem. Jak to zwykle u Chaplina bywa wiele w życiu głównego bohatera dzieje się przypadkiem. Ten bowiem znajduje podkowę, dosłownie wpada na trening do sali bokserskiej, a jedyne co robi z premedytacją, to umieszcza metalowy talizman w rękawicy co powoduje zawrotną karierę na ringu i w krótkim czasie walkę o tytuł mistrzowski.
Pierwsza komedia slapstickowa powstała trzy lata wcześniej aniżeli Charlie bokserem, ale film z 1915 może śmiało pełnić rolę szablonu, wzorca z którego można garściami czerpać. Podczas seansu nie ma dłuższej chwili spokoju, tutaj cały czas coś się dzieje, nie ma sceny w której ktoś, nawet kobieta, nie dostaje czymś w twarz. Sukcesem reżysera jest to, iż powtarzalne gagi śmieszą do napisów końcowych. Jeśli złapiemy zajawkę na początku seansu, to gwarantuję doskonały, prosty jak drut, ubaw po pach do samego końca. 7/10

niedziela, 10 czerwca 2012

Patton (1970)

Patton (1970) – otwierająca film scena przemówienia generała Pattona przedstawia wodza jako miłośnika wojny, żądnego krwi przywódcy. Podczas seansu to przekonanie zdaje się tylko pogłębiać i zacząłem sobie zdawać sprawę, że oglądam historię człowieka na odpowiednim miejscu, nie polityka tuszującego różnego rodzaju wpadki, niczym nie zatwierdzone działania na polu walki tylko faceta z honorem i charyzmą pozwalającą przemówić do wielu. O słuszności wojen, czy też o sprzeciwianiu się takiemu dialogowi można rozmawiać w nieskończoność, aczkolwiek Patton wydaje się być pozytywnym bohaterem drugiej Wojny Światowej (czego dowiedzieć się można z encyklopedii, wersja filmowa nie zawsze zbiega się z stanem faktycznym). Reżyser opierając się na wspomnieniach generała Bradleya, który nie był w pełnej komitywie z kolegą po fachu, zaprezentował nie do końca prawdziwy obraz dowódcy. Przez większość filmu generał jawi się jako dowódca pragnący sławy, nie zdający sobie sprawy z konsekwencji swoich działań. Tylko dwie sceny przedstawiają go jako człowieka, który zwyczajnie kocha to co robi, to do czego zmusza go sytuacja i wskazuje, że mamy do czynienia z człowiekiem doceniającym wroga, sprzeciwiającym się odgórnym decyzją władz. Do tej pory starałem się oceniać filmy, a nie dyskutować o prawdzie historycznej. Tutaj zmieniłem odrobinę optykę, ponieważ powszechna opinia o generale jest podparta na aktorskim majstersztyku z pierwszych minut obrazu, ale nie oddaje ona sytuacji w pełni i jest krzywdząca dla głównego zainteresowanego.
Seans trwający prawie trzy godziny należy do jednego aktora, odtwórcy głównej roli, Georga C. Scotta. Przede wszystkim dlatego, że kreacja za którą artysta dostał oskara faktycznie jest wyśmienita, ale też dlatego, że tutaj role epizodyczne są takie w sensie dosłownym. Drugą twarz jaką pamiętamy po projekcji to oblicze Karla Malden w roli generała Bradleya. Reszta obsady nie miała okazji się wykazać w żaden sposób, scenariusz jest skrojony dla jednej postaci. Odbierania emocji z jednego źródła może i odrobinę siada podczas seansu, ale tutaj nie mogło być inaczej, gwiazda jest tylko jedna. 8/10

niedziela, 3 czerwca 2012

Bored to Death (2009-2011, sezon 3)


Bored to Death (2009-2011, sezon 3) – jak sponiewierany, przez używki, trzeba mieć umysł by pomylić karuzelę z diabelskim kołem? Jaką traumę trzeba przeżyć w dzieciństwie by małemu dziecku alkohol, a smoczek zastępując męskim sutkiem? Jakiego trzeba mieć straszliwego pecha by świeżo co poznana dziewczyna, mająca same zalety okazuje się kimś bliskim w złym tego stopnia znaczeniu. Takie rzeczy tylko z Znudzonym na śmierć, takie komplikacje tylko w trzecim sezonie tegoż wspaniałego serialu.
Trójce głównych bohaterów w tym sezonie przyjdzie uciekać przed policją, dosłownie umykać spod nosa przedstawicielom władzy, spać w jednym łóżku godząc się na to, że jeden z nich nie zaśnie do póki nie utuli kogoś do snu. George po rzuceniu pracy w gazecie otworzy restaurację, szybko natrafiając na znanego z poprzednich sezonów konkurenta. Ray poznaje syna, opiekuje się nim najlepiej jak się da, a że myli wózki w parku i do domu bierze nie swoją pociechę, świadczy to tylko o tym, jak praca rodzica może być wyczerpująca. Jonathan w pierwszym odcinku zostaje wrobiony w morderstwo, dowiaduj się kim, w sensie dawcy nasienia, jest jego ojcem oraz poznaje smak zakazanej miłości.
Podczas seansu często zastanawiałem się skąd scenarzyści biorą pomysły na poszczególne odcinki? Słowo absurd, bardzo często odbijało mi się w głowie kiedy miałem okazję przebywać w świecie Jonathana Amsa. W rzeczywistości tak bardzo oderwanej od tej szarej i prawdziwej, że przyjmowałem każdą szaloną ideę, każdy irracjonalny wymysł twórców jako coś fantastycznego, coś co pozwala choć na chwilę zapomnieć o trudach jakie niesie każdy dzień. Trzeci sezon jest ostatnim wyprodukowanym przez stacje, HBO postanowiło nie inwestować w projekt. Odrobinę żal, ale nauczony doświadczeniem pamiętam jak źle potrafią skończyć seriale robione na siłę. Zapraszam do oglądania! 9/10