czwartek, 8 maja 2014

Ip Man (2008)


Yip Man (2008) –  często okazuje się tak, że filmy zalegające na półkach z niewiadomych przyczyn odstawione na boczny tor, okazują się wyjątkowe. I tym razem teoria się sprawdziła, bowiem Chińska produkcja w niczym nie przypomina tandety, która ma na opakowaniu wydrukowany napis made in...
Tytułowy bohater, mistrz Wing Chun (jedna z odmian Kung-Fu) pochodzi z bogatego rodu i od dzieciństwa interesuje się walką wręcz. Pasja była na tyle duża, że Yip dla swojej społeczności jest mistrzem, niedoścignionym wzorem z którym każdy pragnie się zmierzyć i czegoś nauczyć. Dla jego małżonki nie jest to najlepszy scenariusz, bowiem jako kochająca żona ma prawo niepokoić się o zdrowie męża. Dodatkową jej troską jest także wystrój przepięknie urządzonego salonu. W jednej z scen, kiedy Yip podejmuje kolejne wyzwanie, do pokoju wjeżdża synek na małym rowerku i prosi ojca by w końcu zaatakował, bo mamusia obawia się o swoje rzeczy (na prawdę udany akcent humorystyczny). Sielska atmosfera zostaje brutalnie przerwana przez najazd Japończyków na Chiny. Bohaterowie będą musieli stawić czoła nowym wyzwaniom.
Wykorzystanie biografii tak wpływowej osoby może się wiązać z niechcianymi konsekwencjami. Łatwo wpaść w sidła nadmiernego patosu i bezkrytycznego spojrzenia na konkretne wydarzenia. Jednak w moim odczuciu Wilson Yip (reżyser) wykonał swoje zadanie na ocenę pozytywną. Przedstawił historię Yip Mana w sposób ciekawy dla widza, nie starając na siłę niczego wmawiać. Jego wizja walk wypada wyśmienicie. Wielką zasługa w tym oczywiście aktorów, ale i sposób kręcenia, z idealnie dopasowanymi dźwiękami i muzyką tworzą wspaniałe widowisko. Należy także podkreślić niebywałą dbałość reżysera o szczegóły. Sceny wnętrz jaki i te ukazujące miejskie ulice dają spore wyobrażenie o tym jak wyglądały Chińskie miasta lat czterdziestych. Duch tamtych czasów cały czas unosi się podczas oglądania filmu. A ten wzrusza, zachwyca i daje solidnego kopa. Wspaniały film, wielce interesującego życiorysu. 8/10