sobota, 26 marca 2011

Miasto złodziei (2010), Traffic (2000).

The Town (2010) – Charlestown, dzielnica Bostonu która wydała na świat spore grono przestępców zajmujących się napadami na banki oraz konwoje. To część miasta, gdzie napady stały się zawodem przekazywanym z ojca na syna, a sześcioletnie dzieci wiedzą jak odróżnić policjanta od agenta FBI. Tutaj ciężko znaleźć osoby chętne do współpracy z policją, to społeczność pomagająca sobie nawzajem, a płonąca ciężarówka na środku skrzyżowania i uciekający zamaskowani sprawcy napadu na nikim nie robią wrażenia.
Miałem okazję oglądać wersje rozszerzoną, która trwa dwie i pół godziny i byłem zaskoczony jak szybka seans się zakończył. Historia jest na tyle wciągająca, że spoglądanie na zegarek staje się zbędne. Obrazem uraczył nas Ben Affleck, odtwórca jednej z głównych ról i reżyser zarazem. Trzeba przyznać, że kierowanie akcją wychodzi mu o niebo lepiej aniżeli sama gra. Wielce prawdopodobne jest to, iż praca nad całością na tyle go wyczerpała, że nie starczyło już sił na wykrzesanie z siebie energii do grania.
Wspomniany Affleck (Doug MacRay), odgrywa rolę przywódcy szajki zajmującej się napadami. Po jednym z napadów, który kończy się wypuszczeniem zakładniczki w grupie dochodzi do dyskusji, co zrobić z przetrzymywaną dziewczyną, która przecież może być świadkiem w sprawie. Doug obliguje się do obserwacji Claire Keesey (w tej roli Rebecca Hall) by wykluczyć, że zakładniczka może rozpoznać któregokolwiek z członków szajki. Pierwsze spotkanie kończy się umówieniem na przysłowiowego drinka , a nasz bohater wplątuję się w niebezpieczny dla dziewczyny romans.
Dalsze losy bohaterów musicie zobaczyć sami, film jest tego wart. Twórcy obrazu postawili na prostotę, opowiadając los przyjaciół z podwórka, którzy skazani na swój lost, starają się go wypełniać jak najlepiej. To właśnie skromne środki wyrazu dają widzowi nić porozumienia z bohaterami. Pomimo, że w filmie padają określenia, że napady są dokonywane przez specjalistów, nie ma się wrażenia, że ich działania są nierealne czy też oderwane od rzeczywistości. Wszystko ma sens, konkretne działania mają swoje konsekwencję i tak naprawdę stajemy po stronie bandziorów za sprawą skrzętnie napisanej opowieści. 7/10

Traffic (2000) – scenariusz filmu rozpisano w taki sposób, że śledzimy kilka historii, które może nie łączą się dosłownie ale mają jeden wspólny mianownik: narkotyki. W pierwszych scenach biorą udział meksykańscy policjanci (w jednej z ról Benicio Del Toro z dobrą kreacją) obserwujący poczynania kartelu narkotykowego. Co ciekawe, wszystkie sceny kręcone w Meksyku są wyblakłe z kolorów, dominuje żółty, brak ostrości, jakby swoista metafora sytuacji panującej w kraju.
Kolejnym zabiegiem jaki zastosował reżyser to zimne odcienie niebieskiego w historii prokuratora podczas jego awansu na szefa do spraw zwalczania narkotyków, którego córka ma problemy z uzależnieniem. Opowieść z błękitnymi filtrami, to schemat zapracowanego ojca, który nie ma czasu na wychowanie, a dziecko w samotności wkracza na grząski grunt.
Aby zapiąć wszystko na ostatni guzik fabuła przewiduje jeszcze, ukazanie historii oczami policjantów jak i głównych sprawców całego zamieszania z narkotykami. Tutaj już bez żadnych udziwnień, standardowa taśma, może tylko chwilami odnosiłem wrażenie, że twórca czerpał z sprawdzonych patentów kina policyjnego.
Traffic to film dobrze poskładany, nie mąci tego nawet skakanie od jednej do drugiej opowieści. Trwa 150 min i mimo wolnego tępa świetnie się ogląda. Nie zmusza widza do oglądania brudów związanych z narkotykami, z wyczuciem nakreśla sytuacje w tej branży. Ogarnia temat po całości, daje spokój banalnym przesłankom jakie można by wpleść w tego rodzaju obraz. 7,5/10