poniedziałek, 26 listopada 2012

Kolor magii (2008)


The Colour of Magic (2008) – dokładnie rok temu towarzysząc małżonce w kolejnej eskapadzie do biblioteki (wstyd się przyznać, ale moje towarzystwo ograniczało się do roli bagażowego, targającego stertę jej książek) natknąłem się na twórczość Pratchetta. Właśnie ta wizyta sprawiła, że pokonałem irracjonalny lęk, lenistwo przed słowem pisanym,  oraz wciągnąłem się w Świat Dysku tak mocno jak to tylko możliwe. Z książki na książkę mój podziw dla autora nie słabnie, co więcej uwielbienie do przedstawionych postaci, miejsc, wydarzeń zapoczątkowało prawdziwą pasję mogącą przerodzić się tylko w jeden cel – poznać wszystkie działa człowieka, który od 2008 roku szczyci się tytułem szlacheckim.
Przed seansem miałem podstawy do niepokoju, ponieważ kto zna treści, oraz formę w jakiej autor opowiada historie ten wie, iż przełożenie ich na język kina może być trudne, a wręcz niewykonalne. Tutaj w dziele stworzonym dla telewizji ta trudna eskapada powiodła się, nie przyniosła twórcom wstydu i okazała się ciekawą alternatywą na poznanie Ricewinda, Niewidocznego Uniwersytetu, świata Dysku w ogóle. Film podzielony na dwie części (mowa o publikacjach: Kolor Magii i Błysk Fantastyczny) doskonale oddaje klimat książki. W wielu dziedzinach moje wizje, wyobrażenia pokrywają się z tym jakie mieli ludzie odpowiedzialni za scenografię, kostiumy, atmosferę panująca w Ankh-Morpork. Ale czemu tu się dziwić, kiedy nad scenariuszem pracował sam Terry Pratchett, wpisując w niego główne założenia fabuły książek pomijając te, które ciężko przedstawić na ekranie, oraz te bardziej kosztowne w produkcji. Kolor Magii to nijako spełnienie marzeń czytelnika, to wizualizacja świata do którego każdy fan książki chce zajrzeć i podziwiać kunszt autora. 7,5/10

czwartek, 22 listopada 2012

Dyktator (2012)

The Dictator (2012) – jako człowiek otwarty na różnego rodzaju odchyły od normy, mający się za osobę z poczuciem humoru, fan Borata, a nawet (dużo słabszego od produkcji z 2006 roku) Bruna, nie mogę się nadziwić jak Sacha Baron Cohen (jako scenarzysta)zepsuł swój ostatni film. I nie chodzi mi o żarty przekraczające wszelkie granice dobrego smaku, słabe aktorstwo, czy też znikomej fabuły, tutaj brak pomysłu na całość bije po oczach przez cały seans. Te kilkanaście zaprezentowanych skeczy z słabo widocznym wspólnym mianownikiem, nie prezentuje niczego nowego z działalności Larry Charlesa i Cohena, a tylko nieudolnie odcina kupony z poprzednich wspólnych produkcji.
Mimo szczerych chęci ciężko wymyślić coś pozytywnego o tym filmie, trudno, po za trzema scenami, mówić o dobrej komedii, bo o czymś więcej można zapomnieć. Niby są elementy scenariusza, które nieśmiało chcą przemycić jakiś morał, wyśmiać pewne schematy, wypunktować bzdury i zakłamanie międzynarodowej polityki. Problem w tym, iż prezentacja tych ważniejszych wartości została zaprezentowana bez pomysłu, mało zabawnie i wygląda jak kpina z widza, który kolejny raz raczony jest tym samym z jeszcze większa domieszką zażenowania. Brak słów, chęci do opowiadania o filmie, szkoda czasu... 3/10

wtorek, 13 listopada 2012

Prometeusz (2012)

Prometheus (2012) – nie ukrywam, czekałem na ten film, może nie z zaciętością maniaka, ale jednak. I ucieszył mnie fakt, iż moje wyobrażenie o najnowszym dziele Scotta były adekwatne do tego co zobaczyłem na ekranie. Szczęśliwie z góry założyłem, że rozrywkowe kino, POPularne kino nie może rozwikłać problemów człowieczeństwa, nie może być drogowskazem dla zagubionych dusz. Może natomiast sprawić przyjemność z oglądania i skłonność do przemyśleń i to nie tylko o  wpadkach w fabule, czy też niedokończonych i niepotrzebnych wątkach.
Prometeusz, dzieło tak bardzo rozpalające serca fanów sci-fi przed premierą, tuż po niej szybko straciło szansę na zaszczytne miejsce w kinematografii. Powodów jest klika. Najważniejszy z nich to oczywiście przekombinowany scenariusz, to scenarzysta nie mogący się zdecydować, czy robić kino rozrywkowe czy rozprawkę o człowieku, powstaniu i temu podobnych. Przez ten brak decyzji i nieumiejętność w połączeniu dwóch stylów, całość wygląda momentami tak niemrawo. Drugim czynnikiem powodującym niechęć do obrazu była zbyt intensywna promocja, odsłaniająca praktycznie wszystkie szczegóły z fabuły, jeszcze przed pierwszym pokazem. Nie pomogło także naznaczanie dzieła z 2012 roku następcą Obcego, filmem który od nowa zdefiniuje opowieści o kosmosie.
To tyle, jeśli chodzi o uwagi publiczności, ja po seansie byłem zadowolony, nacieszyłem oczy genialnymi zdjęciami, efektami które nie wyglądały jak specjale. Byłem ucieszony z obcowaniem z bohaterami, śledzenie ich poczynań to przyzwoicie spędzony czas przed ekranem, a nienamacalna wartość jest w tym przypadku bez znaczenia. Zabawa i relaks przede wszystkim, film polecam, a po mądrości to do książek. 7/10

sobota, 3 listopada 2012

Fringe (2008-2013, sezon 4)


Fringe (2008-2013, sezon 4) – twórcy serialu igrają z widzem w czwartym sezonie w sposób całkowity, przedstawiając losy bohaterów nie tylko w drugim świecie, ale poszerzają fabułę o inny wymiar czasu zyskując nowy wymiar historii. Od teraz nikt nie jest tym kim był (prawie nikt) w pierwszym sezonie, tutaj aktorzy dostają do dyspozycji kreacje im znane, poszerzone o nowe horyzonty. 
Jestem pełen podziwu dla kanału FOX, który mimo sporego zamieszania z oglądalnością serialu postanowił go kontynuować, ryzykując środki przeznaczone na ta produkcje. FOX jako stacja publiczna musi obsadzić serial w ramach 22 odcinków na sezon, co niesie za sobą niebezpieczeństwo dłużyzn i niedociągnięć. I choć tutaj takowe mają miejsce nie wpływają one na całokształt. Większość epizodów emanuje pomysłami, potrafi (nadal) zaskoczyć i oddać w zręczny sposób naturę zjawisk paranormalnych. Ten sezon choć momentami schodzi z głównego wątku, jest jednym z lepszych w karierze serialu. Mnogość światów pozytywnie wpływa na jakość, daje drugi oddech fabule i wciąga widza w nowy, inny wymiar.
John Noble jako dr Bishop kolejny raz daje popis, ten jak i poprzedni sezon aktorsko należy do niego. Ma tutaj do dyspozycji dwie role (nowe, bo to przecież inne postacie) i w każdej z nich potrafi zaskoczyć i rozbawić. Moim ulubionym motywem są sceny w których jest sporo powagi, toczy się walka na śmierć i życie, a Walter pragnie w tej chwili coś przekąsić, albo przeglądając istotny materiał filmowy, na jednym z monitorów można dostrzec urywek kreskówki Scoobie-Doo. To wszystko składa się na udane dzieło, obszerne, sprawnie zrealizowane z nieukrywaną miłością do tego co się robi. 8/10