niedziela, 13 maja 2012

Skarb Sierra Madre (1948)

The Treasure Of Sierra Madre (1948) – po cenny kruszec o którym mowa w tytule filmu wybiera się trzy osobowa ekipa. Dwójka z nich to kowboje bez grosza przy duszy, siłą walczący o należne wynagrodzenie za wykonane zadanie, którym za nocleg musi wystarczyć miejscówka w hotelu gdzie robactwa i szczurów nie można wpisać do książki zażaleń. W tych swojskich klimatach w Meksyku gdzie przyjacielem może być tylko krajan, poznają poczciwego staruszka snującego interesujące teorie o złocie. Doświadczony poszukiwacz z przejęciem w głosie opowiada o swych wyprawach, pokusach z jakimi trzeba walczyć bogacąc się z sitkiem w ręku, mówi wprost o zasadach do których trzeba się stosować, by przekopywanie kilogramów ziemi miało sens i nie skoczyło się z kulą w skroni.
Pierwsze kilkadziesiąt minut zapowiadało się spokojnie, spodziewałem się interesującej przygody i za nic w świecie nie domyśliłbym się zakończenia, które tutaj było niebywale zaskakujące, ale też zaskakująco prawdziwe. Początkowe starania bohaterów ich wysiłek fizyczny przemienia się w podejrzenia, urojone pomysły i wizje, że ktoś w końcu kogoś musi okraść z drogocennego metalu. Takie zachowania prowadzą bohaterów do podejmowania ciężkich decyzji, wyciągają na wierzch ciemne strony charakteru, powodują lawinę zdarzeń tak ciekawą dla widza. Z prostej przygody reżyser przekształca film w bardziej poważny, mądry i prawdziwy.
W transformacji, z dowcipnej opowieści na brutalną prawdę o życiu nowobogackich, pomagają aktorzy. Na pierwszy plan wysuwa się nakręcony jak katarynka Howard (Walter Huston). Styrany, a przez to dowcipny i konkretny, życiem podróżnik nie dający omamić się przez blask złota. Humphrey Bogart jako Dobbs, kowboj z własną wizją finalizacji wyprawy, oraz Tim Holt jako Curtin, najbardziej zrównoważony i spokojny z całej trójki. Polecam. 8/10