czwartek, 26 sierpnia 2010

Fantastic Mr. Fox, I Love You Phillip Morris.

Fantastic Mr. Fox (2009) – sam nie wiem dlaczego, ale nic nie pchało mnie do tej produkcji, film o lisie? Bez sensu... Jakież było moje zdziwienie gdy przeglądając blogi szanownych recenzentów, napotkałem ciekawe i co najważniejsze dobre słowa pod adresem filmu. Więc nie pozostało mi nic innego, jak zasiąść wygodnie w fotelu i delektować się światem zwierząt.
Fantastyczny pan Lis oczarował mnie od pierwszych minut, genialna scenografia, świetny dubbing i zachęcająca fabuła. Od samego początku widać, że animacja jest na najwyższym poziomie, postacie, przedmioty jakimi się posługują, wnętrza są bardzo realistyczne, widać ogrom pracy jaki musiał być włożony, żeby wszystko tak pięknie wyglądało.
W naszym kraju jesteśmy przyzwyczajeni do dobrego dubbingu zapominając, że oryginalny także może być bardzo dobry. Tak jest w tym przypadku, głosu Lisowi użyczył George Clooney, świetna robota, Meryl Streep podkładała swoje kwestie za panią Lis, jej chwile na ekranie były jak 2 łyżeczki cukru w herbacie z cytryną w mroźny dzień. Każda postać, nawet mała rola miała intrygujący głos, dobrze i ciekawie zagrany.
Fabuła (przychodzą mi tylko kulinarne metafory do głowy) prosta acz podana na wykwintnej zastawie w restauracji z gwiazdkami Michelin. Opowiada o człowieku tfuuu Panu Lisie i jego rodzince. Lis obiecuje żonie, że porzuci swoją pasję, swój instynkt i przestanie podkradać ptactwo z okolicznych gospodarstw. Jak to często bywa, mąż łamie obietnice i pod przykrywka nocy z swoim kompanem Oposem zakrada się do kurnika... Sprawy wymykają się spod kontroli, gdy trójka rolników zasiada na zebraniu i po krótkiej dyskusji, pada wyrok w sprawie, dalej już nie będę zdradzał, zobaczcie sami, warto! 8,5/10

I Love You Phillip Morris (2009) - Jim Carrey należy do tej grupy aktorów, których albo się kocha albo nienawidzi. Ja jestem skłonny postawić się w pierwszej grupie, choć przyznam, że po pewnym czasie żarty i sposób bycia Carreya w produkcjach komediowych zaczyna męczyć.
Film z wierzchu może wyglądać na błahy, ot co miłość gejowska pokazana z humorem. Okazuje się jednak, że mamy do czynienia z filmem obyczajowym, dramatem z delikatnymi elementami komedii.
I love.... to historia człowieka, ojca, męża... geja. Wypadek samochodowy w którym został poszkodowany główny bohater, w tej roli Jim Carrey jako Steven Russell, przemienia jego życie w pasmo sukcesów – poznaje miłość swojego życia Phillipa Morris (w tej roli świetny Ewan McGregor) oraz porażek – kłamstwa jakimi się otacza i problemy z prawem.
Przed seansem zastanawiało mnie jedno, dlaczego miłosną historie ktoś przedstawił w taki sposób, czy dzisiejsze kino musi posiłkować się tematem który budzi kontrowersje? Jak się okazało po seansie, film jest oparty na autentycznych wydarzeniach, (choć jak wiemy z tym jest różnie) więc wychodzi na to, że ktoś znalazł ciekawa historie która może się dobrze sprzedać bez wielkich nakładów na reklamę. Mimo moich obaw o szczerość twórców, polecam, ciekawy film. 7/10