poniedziałek, 20 października 2014

Godzilla (2014)

Godzilla (2014) – uwielbiam, kiedy fakty historyczne mają do odegrania rolę w filmie fabularnym. Przy tej okazji często dowiadujemy się, że wiedza jaką posiadamy jest tylko ułamkiem prawdy. Ta interakcja powoduje, iż wdrożenie się w opowieść jest o wiele łatwiejsze, a empatia z bohaterami to naturalny proces. Nie ma znaczenia o czym jest film, liczy się odnośnik to przeszłości powodujący, że historia jest nam bliższa niż mogło by się wydawać. 
Wedle powyższego pierwsze kilkanaście minut było spełnieniem marzeń o udanym i lekko strawnym seansie. Awaria w elektrowni atomowej, trudne, moralne wybory, archiwalne migawki to coś co dobrze rokuje na dalsze kilkadziesiąt minut. I tak jak idealnie się zapowiadało, tak też i szybko legło w gruzach z wielkim hukiem. Nie mam pretensji do twórców za odkrycie kart praktycznie na początku filmu, za wielką, bezdusznie potraktowaną rozpierduchę Dobrze zrobione efekty specjalne sprzedają się na pniu, więc nie będę się tego czepiał. Najbardziej w Godzilli z 2014 roku boli fakt, że jest to film o niczym. Nie, to też nie jest najgorsze. Największą wada tego dzieła jest jednak scenariusz. Jest dziurawy jak ser, wiadomo, że szwajcarski, nielogiczny, śmiejący się w twarz widzowi, który i tak jest tolerancyjny dla durnoty. Najnowsza odsłona losów potwora z głębin oceanu jest przepełniona sytuacjami bez wyjścia z których bohaterowie wychodzą bez draśnięcia. Obrodziła w ogrom totalnie bzdurnych rozwiązań, które wołają o pomstę do zdrowego rozsądku. I nie ma tu na myśli samej Godzilli i jej oponentów, tutaj najzwyczajniej w świecie śmieszność goni śmieszność. 5/10

środa, 1 października 2014

Wolverine (2013)

The Wolverine (2013) – główny bohater cierpi, straszliwie, nieprzerwanie, boleśnie przechodzi przez każdy dzień. Żyjąc w samotni, walcząc z demonami przeszłości, zostaje wmieszany w wir wydarzeń wbrew swej woli. Początkowo chodzi tylko o zgraję przygłupawych kłusowników, ale koniec końców problem z jakim musi się zmierzyć, będzie wymagał od niego ogromnego zaangażowania, a tego właśnie chciał uniknąć. 
Ten film ma dwa olbrzymie garby, nikomu do szczęścia nie potrzebne, dźwigane przez jednego człowieka. Już wyjaśniam. Pierwszy nieudolnie wykonany punkt programu to: brak przywiązania do wizualnej sfery obrazu. Pominę sztucznie wyglądającego niedźwiedzia, ale już śnieg, który nie brzmi, pod stopami i nie wygląda jak śnieg to w dzisiejszym kinie kpina. No w końcu jeśli można ukazać całe miasta na zielonym ekranie, to wyprodukowanie realnie wyglądającego puchu nie może być aż tak trudne (może?). Ale ok, to, że coś wygląda nienaturalnie nie musi przekreślać całego dzieła. Jednak sytuacja kiedy twórcy zabierają widza do Japonii, gdzie tradycja jest zawsze priorytetem i serwują nam niemieckie samochody już przestaje być niedopatrzeniem, a lokowaniem produktu w nieładny sposób. 
Drugim elementem, który tutaj nie zagrał jest historia w ogóle. Zwyczajnie nie mogłem się do niej przekonać do samego końca. Początkowo przez sam obraz, ale im dalej tym gorzej dla samej opowieści. Nie potrafiłem wgryź się w losy bohaterów, nie przejmowałem się ich losem, a końcowy twist zamiast zaskoczyć był tylko dowodem na to z jak słabym scenariuszem mamy do czynienia. Jedynym światłem w tym ciemnym tunelu jest odtwórca głównej roli, Hugh Jackman. Wolverine toczy potyczki w filmie, a sam aktor walczył cały czas o widza, żeby nie odszedł od ekranu. To australijczyk praktycznie zmusił mnie by dotrwać do napisów końcowych. To jego charyzma i szczere aktorstwo, pozwoliło jako tako uporać się z dziełem nowojorskiego reżysera (James Mangold). 5.5/10