czwartek, 9 czerwca 2011

Pula śmierci (1988)

The Dead Pool (1988) – Pierwsze kilka minut zwiastuje pewne nowum, jakby twórca już na starcie chciał zaciekawić widza i sprawić by szybko zapomniał o Sudden Impact. Harry Callahan zyskuje uznanie wśród szefostwa i dziennikarzy za przyczynienie się do osądzenia i skazania mordercy. Prawda, że jak na serię, to szokujące wiadomości? W dalszej części obrazu mamy do czynieni z kalką poprzednich odsłon przygód nieustraszonego stróż prawa. Inspektor znowu musi walczyć o życie, skazany mafiozo tak łatwo nie odpuszcza i pragnie zemsty. Domyślacie się, że z meczu, czterech mężczyzn z bronią automatyczną na jednego z rewolwerem, bez szwanku wychodzi Harry, przy okazji niszcząc kolejny samochód. Kilka chwil po tej akcji, inspektor, przyciągany niczym magnes do ogromnego kawałka metalu, wpada wprost na kolejny napad rabunkowy. Tylko sobie znanym sposobem, karci bandziorów i załatwia sprawę w kilka chwil.
Wspomniane wydarzenie zaprezentowano w ciekawy sposób i dawały nadzieje na ciekawe kino. Jakież było moje zdziwienie, gdy z minuty na minutę było coraz lepiej. Na ekranie zobaczymy Jamesa Careya (obecnie Jima, krótka ale znacząca rola), którego obserwujemy na planie teledysku. Wykonuje utwór, Welcome to the Jungle, pochodzący z repertuary Guns N' Roses, którego członkowie pojawia się na moment przed kamerą, co już w ogóle mnie zaszokowało.
Tytułowa Pula śmierci, to zabawa w świeci filmowym, zabawa polegająca na wytypowaniu listy osób które w najbliższej przyszłości odejdą z tego świata. Pierwszym nieszczęśnikiem okazuje się wspomniany muzyk, a akcja przenosi się na plan filmowy. Tam poznajemy reżysera, cenionego twórcy horrorów (wcielił się w niego Liam Neeson) Pierwsze podejrzenia padają właśnie na tego pana, ale Callahan i jego nowy partner Al Quan nie są do końca przekonani co do tej teorii. . Fabuła będzie krążyć wokół filmu, zginie nawet krytyk, co przypomina mi, o odpowiednim artykułowaniu cierpkich słów kierowanych do twórców.
The Dead Pool okazuje się produkcją jedną z lepszych w całej serii poprzez zastosowanie banalnych zabiegów. Nowy partner inspektora to zabawny Azjata, przy którym nawet główny bohater potrafi się rozchmurzyć. Nareszcie wpuszczono trochę humory do fabuły, a ten często pomaga w przymykaniu oka na słabości scenariusza. W końcu także zatrudniono aktora, który potrafi coś zagrać. Neeson wspaniale wkomponował się w konwencje filmu i widać, że dobrze mu się współpracowało z Eastwoodem.
Na koniec muszę wspomnieć o finale, tak przerysowanym, tak bezczelnie przesadzonym, że aż miło. Callahan w ostatecznym starciu, dzierży w dłoniach ogromny harpun, kształtem przypominający potężną strzeblę. Robi to do czego nas przyzwyczaił, aczkolwiek ta scena zagrana przez kogo innego pewnie była by śmieszna i mało przekonująca, w wykonaniu Eastwood wygląda pysznie. Aktor żegna się z rolą, a widz ku swojej uciesze może obserwować solidne przypieczętowanie serii. Polecam. 7,5/10