piątek, 30 września 2011

Wasza Wysokość (2011)

Your Highness (2011) – omijam tego typu produkcje z daleka. Kloaczny (modne słowo ostatnio), przekraczający wszystkie granice, obleśny humor, wolę zostawić w spokoju. Filmy które jadą po najmniejszej linii oporu mnie zwyczajnie nie interesują, pruderia nie ma tu nic do rzeczy. Wasza Wysokości, posiada wszystkie wymienione przywary, jednak kilka z nich czyni ten film przystępnym.
Reżyser zabiera widza w czasy średniowiecza. Król, Tallious szanowany władca, doczekał się dwójki synów. Tadious jest synonimem dzielnego żołnierza, człowieka który przeciwnikom się nie kłania, natomiast Thadeous, to inna bajka. To książę korzystający z swojego statusu społecznego ile wlejzie. Za cel obrał sobie dobra zabawę na dworze królewskim i skrzętnie go wypełnia. Jednak gdy zły czarnoksiężnik porywa narzeczoną jego brata z ślubnego kobierca, powiedzmy, że dostaje olśnienia i razem wyruszają na misje ratunkową.
Co wyróżnia film z tłumu? Po pierwsze obsada. Świetny w rolach komediowych, kochany przez jednych, znienawidzony przez innych, Danny McBride. Ledwo co ocalały po 127 godzinach James Franco oraz balerina Natalie Portman. Aktorzy zagrali tutaj pewnie wyłącznie dla pieniędzy. Tyle, że ich praca wygląda profesjonalnie, a za odegranie ostatniej sceny (rżałem jak mały konik), należą się wielkie brawa. Po drugie, mimo całej farsy z która mamy do czynienia, obraz można także nazwać filmem drogi, kawałkiem kina przygodowego z elementami komedii. Po trzecie, nie wstydzę się rozpowiadać, że znam i cenię Your Highness, za może i dosłowny i gruboskórny, ale jednak świetny humor. 7/10

środa, 28 września 2011

Thor (2011)

Thor (2011) – syn Odyna ma zostać królem Wszechświata. Jednak kiedy mają paść słowa pieczętujące zmianę na tronie, do zamku wdziera się odwieczny wróg. Po jego szybkim unicestwieniu, Thor wpada w furię, chce jak najszybciej dać nauczkę Gigantom. Wbrew słowom ojca, niedoszły król wyrusza z misją odwetu. Ta kończy się jednak nie po jego myśli, co więcej za swe czyny zostaje wygnany z królestwa, pozbawiony mocy i zesłany na ziemię.
Początkowo myślałem, że główną bolączką będzie aktor grający główna rolę. Okazało się jednak, że Chris Hemsworth wypadł całkiem przyzwoicie na tle pozostałej obsady. Do fabuły podchodziłem z otwartym sercem, odsuwałem od siebie skargi widowni, jakoby losy głównych bohaterów mało obchodziły widza z racji nie bycia ludźmi. Niestety komentarze były słuszne, mało mnie interesowała jakaś wojna między dwoma narodami, które pierwsze widzę na oczy. Szybko doszedłem do wniosku, że to nie przez to, że nie znam papierowej wersji filmu, nie potrafię wczuć się w klimat. Winę za brak empatii ponoszą twórcy jak i sami aktorzy. Dawno nie widziałem tak mało przekonujących postaci, tak słabo napisanych dialogów. Gdyby w miejsce czwórki przyjaciół Thora postawić kanapy, różnice były by znikome.
Film niestety posiada kilka pomysłów, które delikatnie mówiąc minie nie zachwyciły. Sposób w jaki zesłany z niebios człowiek z młotkiem, może nie zakochuje, ale wpada w gorące interakcje z Jane (Natalie Portman), był mało przekonujący i do bólu schematyczny. Sceny które z założenia miały być poważne momentami bawiły. Lecz to co najbardziej irytuje to brak chemii, czy to między aktorami, czy na linii obsada-widz. Każdy zagrał swoje, nie czuć żadnych emocji, ciężko tu kogoś polubić. Film w gruncie rzeczy przeznaczony do fanów komiksu. 5/10

niedziela, 25 września 2011

Kac Vegas w Bangkoku (2011)

The Hangover Part II (2011) – po ekstremalnie szybkiej zmianie sal kinowych, udało mi się zobaczyć film w całości. Udało mi się także dotrwać do końca seansu, a przy tak mało zabawnej komedii, nie było to łatwe. To naprawdę deprymujące, nawet kiedy nie płacisz za bilety, kiedy obcowanie z X muzą, w jedynie słusznym miejscu, kończy się takim fiaskiem.
Druga część nie odbiega znacznie od poprzedniczki. Zastosowano podobne patenty mające rozbawić widza. Szykuje się kolejne wesele, więc i wieczór kawalerski. Pierwszy odbywa się w bistro z naleśnikami i tutaj jeszcze można dostrzec drobne elementy humorystyczne. Zaproszenie Alana na uroczystość, scena na lotnisku gdzie, Galifianakis (nie miał za dużo do pokazania, to i też filmu nie uratował) uzmysławia przyszłemu adeptowi medycyny, postać serialową Doogiego Howsera, że aktor odgrywający rolę, przyznał się do swoich preferencji seksualnych, także potrafi wywołać rechot. Przygody w Bangkoku są słabe i z całą stanowczością stwierdzam, że nic nie powoduje wysiłku mięśni twarzy. Ta przeważająca część filmu, prezentuje się tragicznie. Żarty, poniżej poziomu zaakceptowałem jeszcze przed seansem, ale tych także nie było za dużo. Wygląda jakby scenariusz był pisany na bieżąco na kolanie. Totalne olewanie widza i sprzedawanie tego samego produktu z przedawnioną datą do spożycia. 5/10

środa, 21 września 2011

Colombiana (2011)

Colombiana (2011) – dostając dwa darmowe bilety do kina, można się tylko cieszyć. Rozczarowanie przychodzi w chwili gdy zaczyna dopasowywać się repertuar, godziny wyświetlania konkretnych filmów do swojego grafika dnia, a na wykorzystanie prezentu jest mało czasu. W takich chwilach, po ciężkich obliczeniach matematycznych, logistycznych wybór padł na: Colombiana i The Hangover Part II.
Główną bohaterkę, Cataleya, poznajemy jako małą dziewczynkę, będącą świadkiem morderstwa swoich rodziców. Niewinna, przestraszona dziewięciolatka, patrząc oprawcy w oczy, który przed chwilką przyczynił się do tego, że została sierotą, wbija mu nóż w dłoń i ucieka. Zabiera ze sobą cenne informacje, pomocne w dostaniu przepustki do innego życia. Akcja przenosi się do Stanów. Tam Cataleya, nie chcąc wpaść w wir rządowej opieki nad dziećmi, kolejny raz ucieka i odnajduje wujka. Dostaje dach nad głową i wychowanie zgodne z rodzinnymi tradycjami. Po latach nauki, w CV w rubryce zawód, może spokojnie wpisać płatny morderca. W wolnych chwilach, zajmuje się likwidowaniem ludzi powiązanych z sprawcą traumy jej życia, który jak się szybko okaże, jest na usługach CIA.
Twórcy nie bawią się z widzem w kotka i myszkę. Dają od początku do zrozumienia co chcą sprzedać. Za to dostają punkcik. Drugi przyznaję za obsadzenie w głównej roli kobiety. Miło popatrzeć jak piękna niewiasta, rozprawia się tak efektownie z bandziorami. Tyle, że tutaj pojawia się pierwszy problem. Kobieta, a na początku dziecko, dokonują rzeczy trudnych z punktu widzenia psychologicznego jak i fizycznego. Zgodzę się z faktem, że płeć piękna potrafi, ponoć jest, bardziej odporniejsza psychicznie od tej brzydkiej. Jednak czyny popełniane przez Kolumbijkę nie idą w parze z jej wyglądem. Ponieważ czy to jako dziewczynka czy jako kobieta, wygląda całkiem zwyczajnie wręcz niewinnie. Szczegół, ale mnie zraził. Fabuła, straszliwie naiwna. Z jednej strony widz jest przekonywany o wielkim profesjonalizmie bohaterki, by co chwila doświadczał lekkomyślnych rozwiązań z jej strony. Akcja, którą taki obraz powinien epatować, nie klei się za cholerę. Nie wiem, może winę ponosi obsada w większości wyglądająca jak gwiazdy porno z końca lat osiemdziesiątych. Może dlatego, że ktoś wymyślił motyw zemsty, nie martwiąc się zbytnio jak połączyć poszczególne sceny ze sobą. Ostatni punk przyznaję za to, że komuś się w ogólne chciało zrealizować obraz do końca.3/10

sobota, 17 września 2011

Dyktator (1940)

The Great Dictator (1940) – po zapoznaniu się z biografią Chaplina, Dyktator jest mi tym bardziej bliski. Wiedząc ile sił i pracy zostało włożone w ten obraz, ile wyrzeczeń by dopiąć celu. To dzieło jest przypieczętowaniem wielkiej kariery Chaplina jako filmowca, ale także mówi sporo o nim jako człowieku odważnym, gotowym w 1940 roku wyśmiać politykę Trzeciej Rzeszy i samego Hitlera.
Początek filmu był dla mnie szokiem. Pierwszy raz usłyszałem głos Chaplina. Wypowiadał się się jako żołnierz armii Tomanii (nazwa wymyślona na potrzeby filmu), obsługując zmyślne działo, mające zniszczyć kawałek Europy. Wspomniany bohater to Żydowski fryzjer, marny szeregowy o gołębim sercu. Podczas obławy ratuje, przełożonego, co jest początkiem wielkiej przyjaźni. Po zakończeniu wojny, postać grana przez komika wraca do getta. Misja ratownicza nadszarpnęła jego zdrowiem, powraca do domu z amnezją i wpada w coraz gorsze tarapaty.
Chaplin w wyreżyserowanym przez siebie filmie wciela się w dwie role. Jedną z nich jest wspomniany fryzjer. Druga to rola dyktatora, potwierdzająca jego wielki talent. Działania i zachowania Hynkela, przedstawione są w sposób przezabawny, ale nie są pozbawione głębszych przemyśleń. To drwina z jednego z największych barbarzyńców współczesnego świata, zrealizowana i dopracowana w najmniejszym szczególe. Jego przemowy w udawanym niemieckim, bawią i przyprawiają o ciarki na plecach jednocześnie. Scenę, gdzie Chaplin dyktuje list, wypowiada kilka zdań, a maszynistka uderza tylko dwa razy w klawisze, by za moment, po wypowiedzeniu przez wodza jednego słowa, zapełnić dwie linijki tekstu, odtwarzałem kilka razy. Mistrzostwo! Takich smaczków, zabiegów świadczących o błyskotliwości Chaplina jest w obrazie sporo, ich wykrycie to wielka frajda. The Great Dictator, stawia autora na szczycie szyderców, względem Rzeszy. Gorąco polecam. 10/10

wtorek, 13 września 2011

X-Men: Pierwsza klasa (2011)

X-Men First Class (2011) – w dzisiejszych czasach, pieniądz przedkładany jest nad wartości merytoryczne i estetyczne kina. Liczy się tylko zysk z produkcji. Dlatego też Hollywood często sięga po sprawdzone patenty. Coraz częściej na ekranach możemy oglądać restarty serii, remaki i inne stwory bazujące na czymś co już było. Jestem tego przeciwnikiem, nie odpowiada mi zarabianie wytwórni filmowych bez większego wysiłku. Wyjątkiem od tych wszystkich powtórek jest X-Men: Firts Class.
W pierwszych scenach reżyser zabiera nas w czasy II wojny światowej. W jednym z obozów, żołnierze rozdzielają młodego chłopca od rodziców. Pod wpływem silnych emocji, młodzieniec zaczyna wykazywać nadprzyrodzone możliwości, którymi zainteresował się Sebastian Shaw. Niemiecki żołnierz poddaje chłopaka ciężkiej próbie, a widz dowiaduje się skąd u Erika tyle żalu i nienawiści. Szybko przeskakujemy w lata sześćdziesiąte, poznajemy Xawiera i Raven. Znajdujemy się w okresie kiedy między Stanami Zjednoczonymi, a Związkiem Radzieckim stosunki są dosyć chłodne. Pomóc CIA w tej problematycznej sytuacji, ma grupa ludzi z zmienionym genotypem. Historia na dobre się rozpoczyna.
Choć nigdy nie byłem wielkim fanem komiksów, po ich ekranizację często sięgam. W tym przypadku było jeszcze prościej, ponieważ film zbierał sporo pochlebnych opinii. Po seansie muszę przyznać, że naprawdę dostaliśmy, dobrze zrobionego blockbustera, który oferuje dużo więcej aniżeli tylko efekty specjalne. Fabuła jak na film tego typu jest niesamowicie rozbudowana, nie pozwala się nudzić przed ekranem. Role są tak napisane i zagrane, że aż miło. Świetnie spisał się Kevin Bacon jako Shaw oraz Michael Fassbender w roli Magneto. Panowie błyszczeli ponad resztą ekipy, choć ta także nie zawiodła. Pomimo tych wszystkich dziwactw prezentowanych przez X-menów, film wypada nad wyraz naturalnie. Dwie godziny spędzone z mutantami oglądało się jak zwyczajny film sensacyjno-przygodowy. Zmyślnie przedstawiono ewolucję rasy ludzkiej do obecnej postaci, bohaterzy są zaprezentowani w taki sposób, że widza nic nie razi po oczach, bez problemu daje wiarę w to co widzi. Dobrze zagospodarowany czas. 8/10

niedziela, 11 września 2011

Sucker Punch (2011)

Sucker Punch (2011) – główna bohaterka po ekstremalnych doświadczeniach w domu rodzinnym ląduje w zakładzie dla psychicznie chorych. Jej ojciec, po śmierci swojej żony, nie odziedzicza żadnego majątku. W ramach zemsty umieszcza Baby Doll w odosobnieniu. Dziewczyna zamknięta pod przymusem robi wszystko by się wydostać z szpitala. Żeby tego dokonać musi zebrać kilka przedmiotów, które będą pomocne w drodze do wolności. Przechadzki i zdobywanie fantów, tak po prostu mogło by nie przekonać widza. Więc Snyder, wprowadził do obrazu elementy ludzkiej wyobraźni.
Początek i koniec filmu podobały mi się bardzo. Środek czyli jakieś 80% już mniej. Obrazy które oglądałem nie miały tej siły, która powoduje, że człowiek przejmuje się bohaterami, że życzy im dobrze. Ponieważ o ile zaprezentowana, wymyślona rzeczywistość momentami może się podobać, tak łącznika fabularnego między poszczególnymi scenami totalnie brak. Niby wiemy, że cel jest jeden, ale tak mało przekonująco to wygląda, że ciężko wciągnąć się w tę historię. Czasami słabą fabułę ratują aktorzy, w tym wypadku aktorstwo jest wprost proporcjonalnie do scenariusza, słabe.
Jedynym z nielicznych elementów na tzw plus są efekty specjalne i częściowo muzyka. Pojedynki dziewczyn, z trzeba przyznając pomysłowym wykonanymi i przedstawionymi wrogami, prezentują się ciekawie, a przy akompaniamencie Björk jakby bardziej. Tyle, że to nie wystarczy. 5/10

wtorek, 6 września 2011

Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach (2011)

Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides (2011) – tak lubiany przez wielu serial, mnie nigdy nie porywał. Oglądałem pierwsze dwie części, mało z ich treści zostało w głowie. Trzecia umknęła mi, niczym Jackowi, Czarna Perła. Moje podejście do "Na Nieznanych Wodach" można odbierać jako mało profesjonalne, aczkolwiek traktowałem to bardziej jak spojrzenie na dzieło Marshalla, bez większego bagażu doświadczeń, zwyczajnie zobaczyć i opisać na chłodno.
Wszyscy wokół powiadali, że Jack Sparrow zbiera załogę i wyrusza w podróż ku fontannie młodości. Dowiaduje się o tym sam Jack, szybko wpadając na trop fałszywego kapitana, który okazuje się odrobinę sprytniejszy i doprowadza do sytuacji w której Sparrow budzi się jako więzień na łajbie zmierzającej do upragnionego przez wielu celu.
Ciężko ciągnąć jeden motyw już po raz czwarty. Twórcy nie mają wiele do zaoferowania w kwestii fabularnej. Łączą ze sobą poszczególne sceny, okraszając je nieznośnie rozdmuchaną ścieżką dźwiękową i liczą, że się spodoba. Niestety na mnie, nie podziałało. Oglądanie czwartej części, to jak spacer do domu po owocnej nocy, na wakacyjnym grillu. Niby świetne widoki, wschód słońca, rześkie powietrze, a jednak cholernie męczące. Taki jest film. Od strony technicznej wszystko dopracowane perfekcyjnie. Efekty, za co plus, nie rzucają się w oczy, momentami widz zostaje uraczony ciekawymi zdjęciami. Jednak to za mało by się przynajmniej na moment zatrzymać przy filmie i podziwiać, rozkoszować historią, losami bohaterów. Podczas seansu było tylko kilka chwil, które można pochwalić. A to tylko dzięki temu, że to sceny z Deppem. On jedyny ciągnie fabułę, dla jego maniery w głosie i specyficznemu zachowaniu warto wytrwać do końca. Reszta załogi, z Penelope Cruz na czele, która nie pasowała mi do obrazu, nie zachwycała. Ekipa wyglądała jakby pojawienie się na planie było smutnym obowiązkiem. Rozśmieszył mnie jeszcze fakty ukrywania kobiecych piersi (morskich syren), gdy w tle giną ludzie, albo statek wraz z załogą zostaje wciągnięty pod powierzchnię wody i to nie w celu eksploracji dna morskiego Wystarczy. 5,5/10

sobota, 3 września 2011

Strefa X (2010)

Monsters (2010) – lubię filmy, które wśród rzeszy internautów wzbudzają tyle kontrowersji. Ja niestety dałem się nabrać i także czytając kilka opinii, odłożyłem go na bok. Do czasu aż milczący krytyk na swoim blogi wspomniał o tym filmie w ciepłych słowach, postanowiłem sprawdzić o co chodzi.Pomysł na scenariusz bardzo prosty. Dwójka nowo poznanych ludzi, musi dotrzeć w określonym czasie do granicy USA. Akcja dzieje się w zakażonej strefie. Zakażonej dlatego, że sonda wystrzelona by zebrać próbki i dowody na życie poza ziemskie rozbija się w Meksyku. Przypuszczenia naukowców się sprawdzają, i z rozbitego statku wydostają się tytułowe potwory i atakują ludzi. Temat wałkowany setki razy. Z tą różnicą, że to nie kreatury z kosmosu będą grać pierwsze skrzypce. Reżyser chciał pokazać widzowi bardziej ludzką stronę ten trudnej sytuacji.Co ciekawe film jest tak zrobiony, że to w sumie mało istotne kto i co zagraża głównym bohaterom. Oni muszą uciekać w bezpieczne miejsce i tyle. Twórcy wymyśli ponad stumetrowe stwory, ale równie dobrze mogła to być teściowa, czy urząd podatkowy. Liczą się emocje, losów bohaterów, może i w oczywisty sposób rozpisane, ale na tyle dobrze, że ich podróż jest nam bliska. Chcemy aby im się udało i mimo niesprzyjających okoliczności, nie tylko zagrożenia z zewnątrz, by coś ich połączyło. Para aktorów grających główne role, dobrana bardzo dobrze. Byli przekonujący, idealnie wpasowali się w sytuacje. Dobre kino, inne od letnich blockbusterów, od których trzeba czasami odpocząć. 8/10

czwartek, 1 września 2011

Chaplin (1992)

Chaplin (1992) - do tej pory widziałem tylko dwa filmy Chaplina, a już stałem się wielkim fanem mistrza. Po zapoznaniu się z jego biografią jestem jeszcze bardziej przekonany, że po naszym świecie chodził niegdyś genialny komik, reżyser, wielce interesujący człowiek. Jego działalność w branży filmowej, jak i życie osobiste były na tyle ciekawe, że 150 min seansu przemyka bardzo szybko, a po zakończeniu nie pozostaje nic innego, jak zobaczyć galę rozdania Oscarów z 1972.W postać jednego z najwybitniejszych komików w dziejach kina wcielił się Robert Downey Jr. Aktor wręcz stworzony do tej roli pod względem warunków fizycznych, ale także z dobrym warsztatem. Bez większej przesady można powiedzieć, że na czas kręcenia filmu stał się Chaplinem, był bardzo przekonujący. Obraz liczy już prawie 20 lat więc mamy dodatkową możliwość podejrzenia jak wyglądały gwiazdy kilkanaście lat temu. Epizodyczna rolę zagrała Milla Jovovich, jako pierwsza żona Charlsa, młodziutka, nieokrzesana aktoreczka. Pierwszą pracę w przemyśle filmowym Chaplin zawdzięcza Mackowi Sennett, którego zagrał Dan Aykroyd. W 1992 aktor był w formie, jego kilka minut na ekranie naprawdę może się podobać, szkoda, że obecnie go mało widać. Na koniec omawiania zostawiłem sobie Duchovnego i powiem szczerze, że z wąsikiem wyglądał przekomicznie, do roli Hanka Moodiego musiał po prostu dojrzeć.
Film jest swoistym wywiadem przeprowadzanym przez Georgea Hayden (fikcyjna postać, w tej roli Anthony Hopkins) z Chaplinem. Początkowo słyszymy tylko komentarz do tego co widzimy na ekranie, w miarę upływającego czasu dowiadujemy się, że to właśnie autor biografii, rozmawia z podstarzałym komikiem, ustalając szczegóły z jego życia. Poznajemy Chaplina już jako małego chłopczyka, który sam wprasza się na scenę teatru, po tym jak jego matka zostaje wygwizdana przez publiczność. Ta sama publiczność jest oczarowana występem małego chłopca i to tak naprawdę ten moment można nazwać początkiem drogi na szczyt. Obraz obfituje w wielkie informacji o „włóczędze”, wszystko wygląda autentycznie, reżyser stara się nie oceniać, jest mowa o jego sukcesach ale także o słabostkach i marnych latach w jego życiu. Poznajemy człowieka o wielkiej determinacji, talencie, który stawia wszystko na jedną kartę i do bólu poświęca się temu co robi. Wierzy głęboko w to co robi, przewidział, że rola Hitlera w życiu świata będzie coraz większa i kiedy pod koniec lat 30tych XX wieku zaczyna kręcić The Great Dictator ludzie nazywają go szaleńcem. W dniu premiery w oczach widzów stał się wizjonerem (film z 1940 roku jeszcze przede mną, notka na pewno się tutaj pojawi)Polecam, bardzo dobry film biograficzny, z świetna rolą Downey Jr., o wielkim twórcy i ciekawym człowieku. 8/10