niedziela, 27 listopada 2011

Green Lantern (2011)

Green Lantern (2011) – tytułowa Zielona Latarnia to odpowiednik policjanta, tyle, że na dużo większą skalę. Głównemu bohaterowi przyjdzie się zmierzyć z przeciwnikiem tak potężnym, że nawet doświadczonym strażnikom trzęsą się pierścienie. Hal, będący głównym bohaterem filmu, z zawodu jest pilotem, czasami mało odpowiedzialnym, ale
jednym z lepszych jakich nosi (ewentualnie unosi) matka ziemia. Jego doświadczenie życiowe, normy jakimi się kieruje sprawiły, że został wybrany na jednego z obrońców wszechświata.
Pomimo komiksowej aury, rzeczywistości w której człowiekowi pokazuje się gdzie jego miejsce w kosmosie, Green Lantern to film bez science z sporą dawką fiction ale z ludzką twarzą i nie mam tu na myśli tylko odtwórcy roli zielonego strażnika, Ryana Reynoldsa. Spodobał mi się sposób, szczerze rozśmieszył (w dobrym tego słowa znaczeniu), w jaki Hal cieszył się z nowej roli. Początkowy szok szybko przeminął, a on bawił się pierścieniami jak dziecko wiaderkiem w piaskownicy. Bardzo trafna uwaga z strony twórcy komiksu, właśnie tak bym się zachował dostając tego typu prezent. Twórcy kupili mój głos na tak, sceną w której wyśmiano rolę maski super bohatera w kontakcie z bliskimi, strzał w dziesiątkę. Nareszcie ktoś obalił mit przepaski na oczach, wyśmiał przy tym rzesze twórców. Humor, podejście w zwyczajny sposób do niezwykłych wydarzeń sprawiły, że owocnie spędziłem kilkadziesiąt minut przed ekranem, a finałowa rozgrywka brutalnie przypomniała, że za chwilę film się skończy. Szkoda, zabawnie było. 7,5/10