niedziela, 8 czerwca 2014

Elizjum (2013)


Elysium (2013) – w cztery lata po premierze genialnego Dystryktu 9, Neill Blomkamp (reżyser) kolejny raz chce udowodnić, że ma coś do powiedzenia w świecie sci-fi. Stawiając sobie wysoką poprzeczkę w 2009 roku wyrządził sobie niejako krzywdę, bo ciężko przeskoczyć coś co w kilka lat po premierze nadal pozostaje w świadomości widza. Niemniej jednak reżyser mówiąc A chce powiedzieć B i choć nie raz zdarza mu się potknąć, nie doganiając swojego  dzieła życia, wychodzi z bitwy z tarczą.
Tytułowe Elizjum to miejsce zarezerwowane dla możnych tego, czy raczej przyszłego świata. Bowiem akcja filmu rozgrywa się 140 lat naprzód, licząc od dziś. Ów azyl to schronienie dla ludzkości, zamożniejszej części, na stacji kosmicznej. Ucieczka umotywowana jest faktem, iż ziemia jaką znamy jest na skraju załamania, jest wyeksploatowana praktycznie do maksimum. Jedynym wyjściem gwarantującym dostatnie życie jest podróż na orbitę około ziemską i radykalna zmiana perspektywy względem społeczeństwa ziemskiego. Jako, że znajdujemy się w przyszłości, a Elizjum to raj, może nie na ziemi ale jednak eden, każdy z mieszkańców globu pragnie dostać się w miejsce, otwierające wiele możliwości na udane życie.
Film zawiera w sobie dwie warstwy i nie mówię tutaj o wątkach, te są jasne, czytelne i w większości usprawiedliwione. Problem polega na tym, iż jedna jest skalkulowana do bólu, a druga odrobinę infantylna i zbyt spłaszczona. Początek seansu choć prezentuje okazale dwa fronty, jest nader przewidywalny. Z jednej strony biedota z Los Angeles (i jej przedstawiciel Max, Matt Damon), z drugiej  ludność zamieszkująca idealne miejsce do życia. Szybko można się zorientować, że ten związek musi się zaognić (stojąca na straży Delacourt, Jodie Foster, nie pozwoli na nieautoryzowane wizyty w idyllicznym świecie), a przez tę oczywistość seans traci szatę tajemniczości, która omiatała obraz z 2009 roku. To co znajduje się pod spodem jest bardziej emocjonalne co szybko powoduje, że widz zaczyna wchodzić w film i daje się ponieść. Nie będziemy w tym momencie oczarowani magią wielkiego i ambitnego kina, lecz to co zostaje na chwilę po seansie potrafi być czymś co nazywamy miłym uczuciem. 6,5/10