wtorek, 31 grudnia 2013

Furman śmierci (1921)


Körkarlen (1921) – David Holm to moczymorda na pełen etat. To postać mająca wszelkie predyspozycje by stać się jedną z najokrutniejszych w historii kina. To człowiek, który na dzisiejsze czasy nie jest nikim przerażającym, nie morduje z zimną krwią, nie jest zagrożeniem na skalę światową to zwyczajny pijak, któremu ciężko być ojcem i mężem. Samo jego jestestwo w rodzinnym domu jest nie do wytrzymanie, co dopiero czyny jakich się dopuszcza względem domowników. Za którymś z razów, żona ucieka z dziećmi, a widzowi przyjdzie towarzyszyć Davidovi w jego poszukiwaniach. Nie będą one łatwe, nigdy nie są łatwe gdy na drodze staje furman śmierci...
Gdybym opublikował nitkę w 2021, mógłbym powiedzieć, że dzieło szwedów po 100 latach nie zestarzało się w ogóle. Dziś mogę powiedzieć to samo, tyle, że wydźwięk cyfry dziewięćdziesiąt dwa nie jest już tak spektakularny. Pomijając dywagacje na temat ile lat minęło od premiery filmy jeden fakt zostaje niezaprzeczalny: Furman śmierci to dzieło ponadczasowe, wyjątkowe i wybitne. Ponadczasowe, ponieważ posiada morał i uniwersalne przesłanie, odważnie czerpiąc z literatury ( podobieństwo do Dickiensowskiej Opowieści Wigilijnej nasuwa się samo). Wyjątkowe, gdyż zastosowane efekty specjalne (wtedy nie było chyb takiego terminu) nawet dziś potrafią wprawić widza w oniemienie. A wybitność tegoż dzieła przychodzi na myśl widzowi po jego zakończeniu, kiedy napisy końcowe pojawiają się na ekranie, w uszach brzmi przepiękna ścieżka dźwiękowa. Wtedy i jeszcze długo po zakończeniu seansu możemy delektować się obrazem, który wyprzedził swoją epokę. 10/10

sobota, 21 grudnia 2013

Iluzja (2013)


Now You See Me (2013) – lata temu oglądając występy Davida Copperfielda, godziłem się na oszustwo, łudziłem się, że w tym co robi artysta jest jakiś element, jeśli nie magii to przynajmniej tajemnicy. Dziś, dojrzalszy, mądrzejszy oglądając Iluzje (podczas seansu słowo iluzja nie pada ani razy - jestem tego prawie pewny - dlaczego więc polski dystrybutor tak właśnie nazywa film?) nie mogłem się pozbyć wrażenia, że wszechobecny omam, nie jest tym czego oczekiwałem. Założenie było proste ja drut, dobrze się bawić z świadomością przymusowego wyłączenia myślenia, by ów seans przetrwać bez większych zgrzytów.
Tak też zrobiłem i do pewnego momentu szło nawet całkiem nieźle. Ale (w tym przypadku ogromnych rozmiarów) teledyskowy montaż i fakt, że to co widzę na pewno nie może być tym co widzę, szybko zaczyna męczyć. Co innego rozwiązywać zagadki razem z bohaterami, a co innego być zmuszanym uczestnictwa w przekręcie, który musi być przekrętem, bo tak musi być. Więc film zamiast zaskakiwać, dręczy widza co krok swoją przewrotnością na siłę. To uczucie podobne do tego jakie towarzyszy mi w marcu. Wiem, że nadal może być zimno, wiem, że może spaść śnieg, aczkolwiek mam już serdecznie dosyć tego cholerstwa. 5/10

środa, 11 grudnia 2013

Cyrk (1928)


The Circus (1928) – po wspaniałym Brzdącu i jeszcze lepszej Gorączce złota mistrz nakręci filmy o Cyrku, dosłownie i w przenośni. Opowiada tutaj o życiu trupy cyrkowej, nieprzejednany szefie, nieszczęśliwej miłości oraz ukazuje społeczeństwo, które pragnie być zabawiane.
Cyrk to mały przystanek dla Chaplina, ponieważ ten film choć ma swój urok nie wyróżnia się zbytnio na tle jego największych dzieło. Ot zwykła historyjka o Trumpie, który musi sobie radzić, a że robi to w sposób niechcąco zabawny, tak i widzowi jest weselej. Obraz jak na lata dwudzieste XX nie jest przepełniony humorem splapstickowym, dominuje raczej sytuacyjny oraz Chaplinowska troska o losy kobiety, tej jedyne oczywiście. 
Chaplin chce bawić widza, jest do tego stworzony a Cyrk jest najlepszym dowodem na to, iż robi to w maniakalny sposób. Żeby było jasne, ponad godzinny seans ma swoje momenty i potrafi uradować, ale widać także, że komik musi się napracować by efekt jego dzieła był taki jaki pragnie. Postać szefa cyrku to prawdopodobnie pokrętne ukazanie siebie samego jako komika, to pokazanie z jakimi przeciwnościami musi mierzyć się artysta starający w tej branży. Ta postać jawi się jako rodzaj usprawiedliwienia dla swoich słabości i niedoskonałości, która jednak na samym końcu zostaje rozgrzeszona, a i sam twórca jest czysty. 7/10

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Drogówka (2013)


Drogówka (2013) – Smarzowski kolejny raz zabiera nas na wycieczkę po Polskiej ziemi. Tym razem zostaniemy zaznajomieni z środowiskiem policyjnym, ujrzymy przedstawiciela kościoła, który zapomina, pewnie całkowicie niechcący, o przykazaniach oraz będziemy mieli wgląd w tryby zarządzające potężnymi inwestycjami. Reżyser portretując nasze podwórko nie zapomina o tym, że widz lubuje się w zagadkach. Daje więc bohaterom ciekawy, ociekający alkoholem podkład, wplątuje ich w skomplikowane zażyłości i zostawia samym sobie.
Drogówka to film podzielny przez dwa. Pierwsza część w migawkach z telefonu, kamer przemysłowych i tych typowo filmowych, nakreśla historię i postacie biorące w niej udział. Jest ponuro, mało uczciwie, odpychająco ale do tego jako widz zdążyliśmy się przyzwyczaić w filmach rodaka. Druga odsłona to intrygujące śledztwo, prowadzone w pośpiechu, to dochodzenie, które musi się potoczyć w odpowiednim kierunku. Ta część to czynnik trzymający mnie przed ekranem. Bowiem świadomy warsztatu jakim posługuje się twórca, oczekiwałem od obrazu z 2013 czegoś więcej. Na szczęście dostałem to w rozwinięciu historii. Przyspieszenie narracji wpłynęło pozytywnie na film, składanie układanki, emocjonuje na tyle by po zakończeniu seansu jeszcze przez chwilę tkwić na Warszawskim posterunku z poczuciem wszechogarniającej bezsilności. 7,5/10