piątek, 16 marca 2012

Elita zabójców (2011)

Killer Elite (2011) – jest Statham, jest De Niro i Owen wrzucił swoje trzy grosze, ale co mną osobiście wstrząsnęło to Dominic Parcel, który pokazał się z jak najlepszej strony. Wtargnął odmieniony, naprawdę grał, zmienił się na tyle, że potrzebowałem kilku chwil by go rozpoznać. Jego drugoplanowa rola jest idealnie napisana, pojawia się znikąd, daje solidnego kopa i (delikatny spojler) odchodzi w cień w nader slapstickowy sposób. Polubiłem tego faceta, nie zostanie pewnie zmiennikiem Stathama, aczkolwiek obaj potrafią stworzyć wybuchową mieszankę.
Elita zabójców opowiada (you don't say) o mordercach, o profesorach zabijania, mordowania, unicestwiania wszystkiego i wszystkich z listy do odhaczenia. Film otwiera scena morderstwa i kiedy sprawcom udaje się uciec jeden z nich rzuca dialogiem za który scenarzysta powinien zostać rozstrzelany na oczach własnej rodziny. Finał obrazu także nie należy do zbyt odkrywczych, ale tutaj wystarczyłaby egzekucja bez świadków. Większa część fabuły to przesada, aktorzy co rusz śmieją się w twarz grawitacji, a zdrowy rozsądek zostawiają innym. I tak można by jeszcze kilka zdań wypisywać jak film ślizga się po granicy absurdu i dobrego smaku, ale równie dobrze można by narzekać na soczystość i pyszność truskawek. Tutaj twórcy świadomie korzystają z środków jakimi posługują się wszyscy w kinie sensacyjnym z tą różnicą, że zaprezentowali ciekawy pomysł na umieszczenie akcji na początku lat osiemdziesiątych. To wprowadziło do filmu ciekawy klimat, wyeliminowało wszystkie cuda dzisiejszej techniki i lokowanie produktu. Reżyser potrafił zmusić do pracy De Niro, który z bronią wyglądał może mało atrakcyjnie, ale nazwanie aktora kimś kto zasłużył na gażę nie będzie przesadą. Ciekawe jest to, że po seansie nie żałuje się poświęconego czasu, człowiek nie czuje się zhańbiony i wie, iż takie przewietrzenie umysłu musi co jakiś czas nastąpić. 6/10