środa, 21 września 2011

Colombiana (2011)

Colombiana (2011) – dostając dwa darmowe bilety do kina, można się tylko cieszyć. Rozczarowanie przychodzi w chwili gdy zaczyna dopasowywać się repertuar, godziny wyświetlania konkretnych filmów do swojego grafika dnia, a na wykorzystanie prezentu jest mało czasu. W takich chwilach, po ciężkich obliczeniach matematycznych, logistycznych wybór padł na: Colombiana i The Hangover Part II.
Główną bohaterkę, Cataleya, poznajemy jako małą dziewczynkę, będącą świadkiem morderstwa swoich rodziców. Niewinna, przestraszona dziewięciolatka, patrząc oprawcy w oczy, który przed chwilką przyczynił się do tego, że została sierotą, wbija mu nóż w dłoń i ucieka. Zabiera ze sobą cenne informacje, pomocne w dostaniu przepustki do innego życia. Akcja przenosi się do Stanów. Tam Cataleya, nie chcąc wpaść w wir rządowej opieki nad dziećmi, kolejny raz ucieka i odnajduje wujka. Dostaje dach nad głową i wychowanie zgodne z rodzinnymi tradycjami. Po latach nauki, w CV w rubryce zawód, może spokojnie wpisać płatny morderca. W wolnych chwilach, zajmuje się likwidowaniem ludzi powiązanych z sprawcą traumy jej życia, który jak się szybko okaże, jest na usługach CIA.
Twórcy nie bawią się z widzem w kotka i myszkę. Dają od początku do zrozumienia co chcą sprzedać. Za to dostają punkcik. Drugi przyznaję za obsadzenie w głównej roli kobiety. Miło popatrzeć jak piękna niewiasta, rozprawia się tak efektownie z bandziorami. Tyle, że tutaj pojawia się pierwszy problem. Kobieta, a na początku dziecko, dokonują rzeczy trudnych z punktu widzenia psychologicznego jak i fizycznego. Zgodzę się z faktem, że płeć piękna potrafi, ponoć jest, bardziej odporniejsza psychicznie od tej brzydkiej. Jednak czyny popełniane przez Kolumbijkę nie idą w parze z jej wyglądem. Ponieważ czy to jako dziewczynka czy jako kobieta, wygląda całkiem zwyczajnie wręcz niewinnie. Szczegół, ale mnie zraził. Fabuła, straszliwie naiwna. Z jednej strony widz jest przekonywany o wielkim profesjonalizmie bohaterki, by co chwila doświadczał lekkomyślnych rozwiązań z jej strony. Akcja, którą taki obraz powinien epatować, nie klei się za cholerę. Nie wiem, może winę ponosi obsada w większości wyglądająca jak gwiazdy porno z końca lat osiemdziesiątych. Może dlatego, że ktoś wymyślił motyw zemsty, nie martwiąc się zbytnio jak połączyć poszczególne sceny ze sobą. Ostatni punk przyznaję za to, że komuś się w ogólne chciało zrealizować obraz do końca.3/10