piątek, 10 czerwca 2011

Hanna (2011)

Hanna (2011) – 97 kilometrów za kołem podbiegunowym, w głębokiej dziczy, pośrodku niczego, żywot wiodą ojciec z córką. Tyle, że nie jest to zwyczajna ucieczka od cywilizacji, tylko próba zostawienia za sobą przeszłości. Ojciec Hanny, to były agent CIA, to człowiek który kwestionował metody działania i plany agencji. W pewnym momencie stał się jej wrogiem, a jedynym wyjściem z sytuacji była ucieczka. Jako, że dwuosobowa rodzina żyła na niezamieszkałym terenie, Eryk musiał być dla Hanny ojcem, nauczycielem i przyjacielem w jednej osobie. Zdawał sobie sprawę, że córka pewnego dnia będzie chciała posmakować normalnego życia, wiedział, że musi ją przygotować na brutalne zderzenie z rzeczywistością. Mam tutaj na myśli Marisse, pracownika CIA (Cate Blanchett, ciekawa kreacja) która dla obojga pragnie śmierci. Hanna podczas wielu lat treningu z ojcem rozwinęła zdolności do posługiwania się bronią, walki wręcz, jej wiedza o świecie zewnętrznym, choć tylko teoretyczna była olbrzymia. Władała kilkoma językami, potrafiła upolować zwierzynę i można powiedzieć, że była zadowolona z tego co posiada. Jednak z dnia na dzień bardziej pragnęła ucieczki od chatki w lesie i pomimo, iż zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie ją czeka, postanowiła, że już czas na przeprowadzkę.
Jeśli by podzielić obraz w reżyserii Joe Wrighta na dwie części, to o pierwszej chce się jak najprędzej zapomnieć, ale już druga daje solidnego kopa i pozwala pobłażliwie myśleć o wstępie. Jasna sprawa, że początki bywają trudne, trzeba widza wprowadzić w historię, zainteresować bohaterami i zachować trochę tajemnicy do końca seansu, by było na co czekać. Reżyserowi wszystkie te zabiegi wyszły w miarę sprawnie, aczkolwiek wkradło się kilka elementów, które psuja odbiór, a w głowie kotłują się myśli, dlaczego twórcy postąpili właśnie w taki, a nie inny sposób.
Nie zdradzę chyba zbyt wiele z fabuły pisząc, że Hanna dostaje się do ośrodka CIA, bardzo szybko i gładko z niego ucieka. Po tym jak zaakceptujemy, że nastolatka jest w stanie postawić się uzbrojonym żołnierzom, że z zimna krwią likwiduje jednego po drugim, jak mam zaakceptować, fakt, że podczas ucieczki gubi broń w tak trywialny sposób, że głowa boli. Kilka sekund później, bohaterka wydostaje się na zewnątrz przez właz szerokości metra, który jest na równo z gruntem. Przejeżdża tam kilka samochodów i żaden z nich nie wpada do dziury, każdy z wielkim wyczuciem bierze dziurę tzw środkiem. Kiedy dziewczyna spotyka pierwszych ludzi na swojej drodze (zdaje sobie sprawę, że to w jej przypadku wielkie przeżycie) recytuje im jak się nazywa, gdzie mieszka i kogo ma za przyjaciela co wypada bardzo sztucznie i podejrzanie z ust tak wyrafinowanej nastolatki. I już kończąc rzekę narzekań, muszę wspomnieć, że pomysł twórcy, o tym, że Hanna ma się wystraszyć elektrycznego, bezprzewodowego czajnika i odbiornika telewizyjnego jest tak trafiony jak zakup Bugatti Veyrona na samochód rodzinny.
Gdy już układałem sobie w głowie jakie straszne rzeczy napiszę o tym filmie, gdy już zacząłem się wciekać, że znowu nabrałem się na dobrze zrobione zapowiedzi, coś drgnęło. Akcja nabrała tempa, dostajemy ciekawy montaż, okazuje się, że muzyka która towarzyszy scenom akcji (bardzo dobra robota zespołu The Chemical Brothers), świetnie wpisuje się w obraz. Nareszcie elementy układanki zaczynają do siebie pasować i można oddać się filmowi. Pomaga w tym świetna gra młodej aktorki Saoirse Ronan, przyzwoita rola Eryca Bany, a umiejscowienie akcji w europie czyni obraz bardziej swojskim. Brawa należą się także za ostatnie sceny rozegrane w opuszczonym i nadszarpniętym zębem czasu wesołym miasteczku. Polecam. 7,5/10