środa, 26 października 2011

Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie (2011)

Captain America: The First Avenger (2011) – choć kibic ze mnie żaden, przy większych imprezach sportowych zdarza się, że jedna ze stron jest bliższa memu sercu. Z racji dobroduszności, czy też zwyczajnej ludzkiej uprzejmości kibicuje przeważnie tym słabszym. Takie spoglądanie na słabszych sprawiło, że pierwsze kilkadziesiąt minut Kapitana Ameryki oglądałem z wielkim zapałem. Rozwijająca się sytuacja głównego bohatera, jego dążenie do bycia żołnierzem przypominała, obgryzanie paznokci podczas meczu piłki nożnej w której reprezentacja Polski kolejny raz walczy o wszystko. Szkoda tylko, że obraz po tym jak cherlawy chłopak staje się mężczyzną, traci na sile. Przyrost masy mięśniowej, dodanie Stevowi kilku nadprzyrodzonych zdolności teoretycznie powinno wstrząsnąć widzem, a mimo, że na ekranie wszystko wybucha, strzela, wynudziłem się.
Filmowi zabrakło klimatu, będącego filtrem dla sztucznie wyglądających scen (praca komputera momentami jest zbyt widoczna), czy też mało ciekawych dialogów. Odtwórca głównej roli, Chris Evans, nie potrafił przekonać do swojego bohatera. Losy człowieka z niezniszczalną tarczą w Marvelovskich komiksach wyglądają ekscytująco, na ekranie już nie tak bardzo.
Po napisach końcowych wiedziałem, że będę miał problemy z notatką. Po kilku godzinach po seansie praktycznie musiałem sobie wypunktować co się działo z Kapitanem, o czym w ogóle był obraz. Tak szybko ulatnia się fabuła, szkoda. 6/10