środa, 15 grudnia 2010

Mechanik (2004), Wilkołak (2010).

The Machinist (2004) – Christian Bale zyskał popularność po: Batman Begins, The Prestige, ale film po którym został w ogóle zauważony dla szerszej publiczności to właśnie Mechanik.
Główny bohater pracuje w fabryce, cierpi na bezsenność, schudł do granic możliwości, nie udziela się towarzysko. Jego jedynym zajęciem jest praca i spotkania z prostytutką, jedną osoba której zależy na Treworze. Wydarzenia jakie śledzimy na ekranie są osadzone w dwóch światach: realnym i wyimaginowanym, powodowanym brakiem snu, problemami z psychiką. Koniec końców dowiemy się co było czym, ja nie będę zdradzał, by nie psuć seansu.
Bale zdominował dzieło Andersona (reżyser), autentycznym, szczerym aktorstwem, oraz swoim poświęceniem jakie musiał włożyć w role, dieta jakiej się poddał, była sporym wyzwaniem. Aktor zawładną całym obrazem, wszystko skupia się na nim, reszta obsady jest tylko tłem.
Z rzadka biorę się za kino psychologiczne, gdzie roi się od niedomówień, sekretów, wizji oderwanych od rzeczywistości. Mechanika zobaczyłem z biegu, poszedł impuls i już, nie żałuje. 7,5/10

The Wolfman (2010) – opisywanie interesujących filmów to prosta rzecz, nawrzucanie słabiźnie jest jeszcze łatwiejsze, natomiast streścić swoja opinie o dziele nijakim jest chyba najtrudniejsze. Ponieważ ani się czepiać, a tym bardziej chwalić nie ma za co, niecałe 120 min przelatuje nam przed oczami bez większego problemu ale i bez entuzjazmu.
Jedynie na oprawie graficzne można było zawiesić oko, IX wieczna Anglia wyglądała interesująco, ciekawe zdjęcia, plenery, aczkolwiek już sam wygląd wilkołaka, przeciętny jak na możliwości dzisiejszego kina. Na upartego można jeszcze wspomnieć o klimacie filmu, ponieważ w poprawny sposób oddawał czasy oraz problemy z jakimi stykali się bohaterowie. Nie jest moim zamiarem kogokolwiek odciągać od wilkołaków, jednakowoż* spoglądając na półkę z filmami do zobaczenia, szkoda mi tych dwóch godzin straconych na The Wolfman. 5,5/10

ps: tekst powyżej napisałem jakis czas temu, teraz gdy go czytam i myślę o filmie, przed oczami mam kilka scen i ogólny zarys oraz po przemyśleniu tego wszystkiego, mogę stwierdzić z całą stanowczością, że 2 godziny na The Wolfman nie były tak do końca stracone.


*słówko wyrwane z „Cars”, zawsze mnie bawi, trzeba ratować swój nastrój