Mission: Impossible - Ghost Protocol (2011) – serie znam tak samo dobrze jak poranną morską bryzę, będąc mieszkańcem południa Polski. Do czasu kiedy Cruise wystąpił w epizodycznej roli w Jajach w tropikach, nie mogłem przekonać się do tego aktora, a jako świadomy widz miałem prawo mieć wątpliwości co do jakości filmu w jego kolejnej odsłonie. Założenia i skreślenie filmu legło w gruzach, kiedy po premierze obraz zbierał wiele pochlebnych recenzji.
Historia, przeciwności jakim przyjdzie się zmierzyć bohaterom w tego rodzaju kina musi być ostateczna, globalna i wypełniona nowinkami technicznymi dostępnymi tylko dla tajnych agencji o których sam Bóg nie ma pojęcia. Pokrótce wieść gminna głosi, że świat stanął na granicy wybuchu wojny nuklearnej. Naprędce zebrana grupa musi odnaleźć człowieka stojącego za zamachem tysiąclecia, który wszedł w posiadanie wszystkich gadżetów by z przyczajonej gdzieś w głębinach oceanu łodzi podwodnej wystrzelić najstraszniejszą broń masowego rażenia.
Jeśli tak mają wyglądać kolejne części sag sensacyjnych, jeśli można wykrzesać tyle energii po którymś razie z rzędu to biorę produkcję z Cruisem w ciemno. Obraz zawiera wszystkie elementy składające się na wyśmienitą sensację, film szpiegowski, obraz który po prostu ma ucieszyć widza. Zawiera ciekawe twisty, wielowymiarowych bohaterów potrafiących zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Akcja potrafi mimochodem zmienić kontynent by nacieszyć widza innymi widokami, przenieść ciężar akcji do innej lokacji tylko po to by było na bogato.
Dopełnieniem tegoż udanego dzieła jest obsada z Tomem Cruisem i Simonem Peggiem na czele. Pierwszy z nich potrafi być zabawny, przywódczy jeśli potrzeba i przede wszystkim da się go lubić. Pegg od kilku filmów imponuje mi aktorsko, jego czas spędzony na ekranie wpływa pozytywnie na obraz, ale także od strony jaką pokazuje w mediach, sprawia wrażenie przyzwoitego, pełnego humoru i dystansu do życia faceta. Aktor odchodzi trochę w Mission od dotychczasowej roli błazna, daje od siebie więcej aniżeli to do czego nas przyzwyczaił, choć drobnymi gestami, krótkimi hasełkami potrafi rozbawić widza, który nie ma nic przeciwko by widzieć artystę w takim repertuarze. Zespół uzupełniają Paula Patton oraz Jeremy Renner. Aktorce piękna nie można odmówić, talentu także choć nie miała wielkich możliwości do rozwinięcia wachlarza umiejętności. Renner zaszokował swą rolą, zaskoczył tym w kogo się wcielił i jakoś mi nie pasował ale to jeden z tych momentów, jedna z tych niespodzianek na które warto czekać. 8/10
4 komentarze:
Pełna zgoda. Podobało mi się w tym filmie to, że zamiast zrobić z tego Tom Cruise Show (a z gwiazdorem takiego kalibru mogło tak wyjść), to film opiera się na współdziałaniu całej drużyny. Poza tym bawiłem się na "MI:GP" znakomicie, cały czas się coś dzieje i nawet nie ma za bardzo kiedy analizować czy fabuła trzyma się logiki, bo wszystko pochałania się jednym tchem. Do tego dodam, że świetna muzyka, zwłaszcza chóry w scenach moskiewskich są po prostu epickie i aż czuć potęgę Kremla :) Ode mnie też ósemka. pozdrawiam!
Muszę przyznać, że jestem teraz po twojej recenzji zaciekawiona, bo do takich filmów bywam uprzedzona a czasami szukam czegoś wciągającego acz niezbyt wymagającego. Obejrzę! :)
Mam podobnie. To znaczy ignorowałam tę produkcję, ale te recenzje zbiły mnie z tropu. Seans wciąż przede mną.
Przypadek Toma jest ciekawy. Najpierw krzywozębny w "Legendzie" (którą uwielbiam), potem prostozębny w złotej erze swojej kariery, by nagle zaliczyć ten scjentologiczny flop. A tu wyskakuje z "Tropic thunder", po zwiastunie nie mogłam nie obejrzeć "Knight & Day" i teraz będzie "Rock of Ages". Jeśli gwiazda takiego formatu pokazuje, że ma do siebie dystans, to może być tym scjentologiem ile zechce. "Ghost Protocol" jest w kolejce, czeka na właściwy moment.
Z Simonem Peggiem mam za to problem. Mój pierwszy film z nim to "Jak stracić...", którego nie byłam w stanie obejrzeć. Ten smrodek wk***wiającego chama skutecznie blokuje chęć sprawdzenia go w innym repertuarze. Ale to nie przesądzone.
szymalan, trzymajmy się tego, że o logice lepiej za dużo nie rozmyślać. Byłeś jednym z tych którzy zaburzyli mój pogląd na ten film.
przemineło z filmem, czasami trzeba zobaczyć co nie wymaga od widza używania zwojów pod czapką :)
Agna, Knight & Day widziałem i nie byłem zbytnio zachwycony. Tyle, że nie zawinił Cruise, zawalili wszyscy inni tylko nie on. Aktora lubiłem za to jak pilotował myśliwce, potem było coraz gorzej, by w końcu dojść do "scjntologostwa" co przekreśliło artystę na dobre. Epizod z Jajach jednak rozwiał wątpliwości, pokazał, że człowiek ma dystans do siebie, a to dobrze świadczy o ww.
co do Pegga się mylisz i tyle :)
Prześlij komentarz