Invictus (2009) – długo odwlekałem ten seans. Powód jak zwykle tan sam – mało pochlebne recenzje. Teraz po zapoznaniu się z materiałem mogę się zgodzić, że Eastwood nie trafił w oczekiwanie wszystkich. Bo jeśli widz szedł do kina z nastawieniem, że reżyser rozprawi się z apartheidem to mógł się poczuć oszukany wychodząc z sali. Autor, choć początkowo zapowiadało się odrobinę inaczej, nakręcił film o sporcie z gdzie wydarzenia społeczne pojawiają się na zasadzie przebłysków, krótkich spojrzeń na rutynę mieszkańców.
Nelson Mandela (Morgan Freeman) został wybrany prezydentem RPA w 1994 roku. Chcąc wprowadzić nowy porządek w kraju, mając zamiar inaczej prowadzić działania polityczne za swojego pomocnika w szerzeniu ducha jedności w narodzie wziął kapitana drużyny rugby. François Pienaar (jakby nieobecny i mało zaangażowany Matt Damon) miał przemienić drużynę, znienawidzoną przez rdzennych mieszkańców, narodową w inspirującą maszynę w symbol nowej jakości. Czy mu się udało przekonajcie się sami, ewentualnie można zajrzeć w wyniki finału rugby z 1995 roku.
Obraz który miał być fragmentem biografii laureata nagrody Nobla, okazał się filmem gdzie oglądanie zielonej trawy będzie częstsze od zaglądania na ulice Południowe Afryki, cierpiącej praktycznie w każdej dziedzinie życia codziennego. Może faktycznie trochę szkoda, że twórca nie zagłębił się bardziej w temat. Osobiście daleki jestem od otwartej krytyki w stronę głównodowodzącego na planie. Powstałe dzieło w gruncie rzeczy dobrze się ogląda, daje kilka ciekawych informacji o prezydencie, dyscyplinie sportu dla dżentelmenów i mimo wszystko po projekcji mamy jakieś pojęcie czy była segregacja rasowa. 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz