The Trouble with Harry (1955) – spokojne amerykańskie miasteczko, jesień w pełni, życie toczy się swoim niespiesznym rytmem. Spokoju mieszkańców nie zakłóca nawet pojawienie się Harry'ego w roli trupa. Denata znajduje chłopczyk, czym prędzej przyprowadza na miejsce prawdopodobnej zbrodni swoją matkę. Ta wiedząc kim jest stygnący dżentelmen, przekonuje syna, że zastała ich sytuacja nie jest niczym nadzwyczajnym. Losy umrzyka, powód jego przejścia na drugą stronę są głównym motywem obrazu. Bohaterowie jakkolwiek zaangażowani w ten niecny czyn będą musieli pozbyć się ciała, oraz ukryć ten fakt przed wścibskim przedstawicielem władzy.
Hitchcock zaskakuje od pierwszej sceny, witając widza bogatą paletą barw. Kolorowy pejzaż nie przypomina odcieni które zazwyczaj pokazuje twórca. Tutaj reżyser pławi się w jesiennej atmosferze wywracając swój pomysł na film do góry nogami. Co z tego, że trup pojawia się bardzo szybko, skoro obraz to odskocznia od dotychczasowego repertuaru. Mistrz pokazuje swoje drugie ja, demonstruje jak za pomocą prostych środków, nie skomplikowanej, a przy tym inteligentnej fabuły zrobić dobrze publiczności.
Obraz to świetna komedia, szczęśliwie odbiegająca od dzisiejszych standardów. To satyra (nie chce pisać, że dla znawców) dla widza lubiącego klasyczne kino. To kilkadziesiąt minut wpatrywania się w ekran i podziwiania dzieła. Reżyser sięgnął po intrygującą powieść Jacka Trevora Story'ego, wyśmienicie przełożył ją na język kina, zatrudnił aktorów potrafiących wczuć się w klimat. Oglądanie rodzącego się związku Jennifer Rogers (Shirley MacLaine) i artysty z filozoficznym podejściem do życia, Sama Marlowe (John Forsythe, w porównaniu z Dynasty był hiperaktywny, wiem, że obie produkcje to przepaść czasowa, ale tutaj nie chodzi tylko wiek) to dowód na to, że miłość od pierwszego wejrzenia musi istnieć. Odtwórca roli kapitana statku, Edmund Gwenn, także pociągnął swoją rolę w interesujący sposób, szarmancki, zdecydowany, konkretny mężczyzna, który nie jeden „próg domu” przekraczał. Przednia zabawa! 8/10
2 komentarze:
Chociaż widziałem bardzo dużo filmów Hitchcocka (dokładnie 25) to niestety nie oglądałem jeszcze "Kłopotów z Harry'm". W latach 1954-56 Hitchcock zrobił 6 filmów, po 2 filmy rocznie i "Kłopoty z Harry'm" zostały zepchnięte w cień, ustępując takim klasykom jak: "Okno na podwórze" (1954), "Złodziej w hotelu" (1955) i "The Wrong Man" (1956). W tych trzech filmach zagrali przecież ulubieńcy Ameryki, kolejno James Stewart, Cary Grant i Henry Fonda, a "Kłopoty z Harry'm" nie mają takich mocnych gwiazd w obsadzie, więc nie odniosły sukcesu i zostały już nieco zapomniane. Powyższym wpisem przypomniałeś mi o istnieniu tego filmu, przypomniałeś mi o tym, że jak najszybciej trzeba go obejrzeć, bo jeśli film uważany za jeden ze słabszych filmów Hitchcocka otrzymuje od współczesnego widza ocenę 8/10 to świadczy to jak najlepiej o mistrzu Hitchcocku, którego filmy nawet po 50-ciu latach potrafią dostarczyć rozrywki :)
Jeden z słabszych? Zgodzę się, że to odbiegający od całokształtu, ale ma w sobie kilka czynników które mogą się podobać. Mnie zachwyciła historia w jej prostocie, postać kapitana i kilkukrotne zakopywanie ciał, bo tak się akurat złożyło :)
Prześlij komentarz