poniedziałek, 9 stycznia 2012

Psychoza (1960)

Psycho (1960) – muzyczny motyw otwierający film brzmi niepokojąco, aczkolwiek ma w sobie zapętloną spokojniejszą melodię dającą chwilowy oddech. Tak ogląda się całość, tak odbiera się wizję reżysera. Hitchcock od pierwszych minutach bawi się widzem. Początkowe sceny, nie licząc napisów (w latach sześćdziesiątych normą była ich projekcja na starcie) zwiastują fabułę opierająca się na relacji damsko-męskiej, na pokonywaniu przeciwności jakimi życie obdarza kochanków. Dalej reżyser pozwala sobie nawet na żart. Gdy w scenie gdzie bohaterka mająca spory wpływ na fabułę była podrywana przez biznesmena. Jej koleżanka, przypominająca wyglądem Kopciuszka co to księżniczką nie ma prawa zostać, stwierdziła, że obrączka była pewnie powodem darowania sobie przez starszego pana zalotów w jej kierunku. W wykonaniu mistrza takie puszczanie oczka wypada znakomicie.
Wracając do treści. Wspomniana kobieta, osoba skupiająca na sobie wzrok mężczyzn, pragnie zakończyć kłopotliwe spotkania w wynajętym pokoju z oblubieńcem, chce być z nim na stałe. Na przeszkodzie stają pieniądze. Te wpadają do torebki z zaskoczenia. Piękna Marion Crane zamiast zawieźć utarg z transakcji, jak przykazał szef, do banku decyduje się na kradzież. Ucieka z rodzinnego miasta, po drodze do ukochanego zatrzymuje się w motelu. W miejscu gdzie akcja i napięcie zaczynają się na dobre. Właścicielem zajazdu jest Norman Bates (od dziś Anthony Perkins, to mój idol, nie trzeba się przebierać, straszyć na siłę – wystarczy talent, by odczuwać niepokój na długo po projekcji), mężczyzna będący pod władaniem matki. Fakt ten czy to na kartach scenariusza czy w życiu codziennym nie wróży niczego dobrego.
Jeden z najsławniejszych filmów reżysera przepełniony jest symbolicznymi i kultowymi scenami. Stał się wyznacznikiem dla dobrego thrillera, ukazania postaci w ich dwojakiej naturze. Tutaj nic nie jest takie jak się wydaje w pierwszej chwili. Zakładając nawet, że autor wiedział, iż wnikliwy kinoman tak pomyśli. Igranie z losem bohaterów i widzem jednocześnie wyszło twórcy bezbłędnie. Podczas seansu (czego zwyczajnie nie stosuje i nie lubię) przeprowadzałem zażarte dyskusje z żoną. Po co, dlaczego, jak to? Wymiana spostrzeżeń pozwalała lepiej zrozumieć oglądany pierwszy raz film. Aczkolwiek nawet łącząc siły z kobietą, która przed zaśnięciem jest wręcz zmuszona (jak sam wspomina, na spokojny sen) do przewertowania kilku stron książki z dobrym kryminałem, nie odgadliśmy wszystkich intencji artysty urodzonego w XIX wieku! Polecam bardzo gorąco. 10/10

4 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Na pewno jeden z najlepszych filmów mistrza suspensu. Trzymający w napięciu psychologiczny dreszczowiec, w którym wiele elementów zapada w pamięć: muzyka Bernarda Herrmanna, klimatyczna czołówka, scena morderstwa, postać psychopaty Normana Batesa w interpretacji Perkinsa oraz świetna Janet Leigh (za rolę Marion Crane aktorka dostała jedyną w karierze nominację do Oscara). Bardzo dobra jest także praca kamery, co może być zaskoczeniem, bo Hitchcock zrezygnował tu ze swojego stałego operatora, Roberta Burksa, i zatrudnił operatora telewizyjnego, Johna L. Russella. Reżyser zrezygnował także z barwnej taśmy, co było strzałem w dziesiątkę i film jest mocny mimo tego, że krew nie jest w nim czerwona ;)

szymalan pisze...

SPOILER !
Czysty kult. Dla mnie to najokrutniejszy, najbardziej bezczelny filmowy żart w historii kina. Pamiętam jakie wrażenie na mnie zrobiło to arcydzieło za pierwszym razem, gdy Hitchcock zakpił z moich oczekiwań conajmniej kilkukrotnie podczas projekcji (główna bohaterka zamordowana w ŚRODKU filmu? WHAT) i jak mocno wessał mnie klimat motelu na pustkowiu skąpny w przepięknej czerni i bieli. Film zdecydowanie do wieloktrotnego oglądania. Z mini recenzją się zgadzam co do słowa. pozdrawiam ;-)

Mariusz Czernic pisze...

Co do SPOILERA: Kiedy ja oglądałem pierwszy raz "Psychozę" wiedziałem o tej słynnej scenie morderstwa i byłem na nią przygotowany. Mimo to scena mnie i tak zaszokowała, ponieważ zdążyłem polubić bohaterkę graną przez Janet Leigh i miałem nadzieję, że otrzyma więcej czasu ekranowego.

krotko o filmie pisze...

Mariusz, tak szczerze nie przywiązywałem uwagi do roli Janet Leigh, właściciel hotelu zabrał całą moją uwagę. To kolejny dowód, że film trzeba zobaczyć więcej niż jeden raz, kolejny seans to nowe spojrzenie na dzieło i aktorów.

szymalan, staram się, ale czasami wychodzą ociupinkę dłuższe wpisy :)

Co do sceny pod prysznicem, widziałem ją kilkakrotnie, ale dopiero w filmie prezentuje się jak należy! Bomba :)