SUPER (2010) - główny bohater jest do bólu zwyczajnym obywatelem (w tej roli Rainn Wilson, znany i lubiany przeze mnie Dwight Schrute z The Office US) . W zwyczajnym, małym, amerykańskim miasteczku, pracujący w restauracji serwującej hamburgery. Po tym jak zostawia go żona dla lokalnego mafioza, postanawia coś zrobić. Szyje czerwone wdzianko i zostaje super bohaterem.
Dzieła o tych super i tych mniej wspaniałych bohaterach robione z przymróżeniem oka cieszą się ostatnio wzięciem. Pierwszy z brzegu film o podobnych cechach do opisywanego tutaj to np. Kick-Ass. Przerysowany, zrobiony z dystansem, z sporą dawką humoru. Nastolatka rozprawiająca się brutalnie z bandytami nikogo nie szokuje. Przyjmowanie abstrakcyjnych sytuacji bez zająknięcie jest tutaj zasługą znajomości tematu z wersji zeszytowej, ale także umiejętnie przedstawienie bohaterów przez reżysera. Albo weźmy film, Defendor. Znowu facet chce zostać bohaterem, Tyle, że w obrazie z Woodym Harrelson, mamy do czynienia z osobą z zaburzeniami świadomości, z zaburzoną percepcją. Wszystko pokazane z spora dawką emocji z wyczuciem, do przyjęcia.
Natomiast Super to jedno wielkie nieporozumienie! Naprawdę, dawno się już tak nie zmęczyłem na seansie. Reżyser przedstawia widzowi zagrywki rodem z filmów Tarantino nie mając do tego ani serca, poczucia humoru, no niczego. Twórcy karzą nas obrazem w którym można zmasakrować w środku miasta dwie osoby za to, że wcisnęły się do kolejki i nikt nie dzwoni na policję, nawet gdy sprawca porusza się swoim samochodem. Bohaterzy robią co im się podoba brak konsekwencji i logicznego zachowania. Łudziłem się, że może podczas ostatnich scen, wszystko okaże się snem głównego bohatera, że reżyser jakoś się wytłumaczy z prezentowanych głupot, ale nie. 3/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz