Dirty Harry (1971) - dzisiejszy wpis to początek opowieści o inspektorze Harrym Callahanie, zwanym także brudnym Harrym. Na przestrzeni siedemnastu lat powstało pięć filmów o nieugiętym policjancie. W główną role wcielił się nie kto inny jak mój ulubieniec, Clint Eastwood. Tym razem porzucił dziki zachód, konia zamienił na amerykańskie krążowniki (bujające się kilkanaście sekund po zatrzymaniu się, co zawsze powoduje uśmiech) i pilnuje porządku na ulicach San Francisco.
Harry to dobry gliniarz, kierujący się w pracy bardzo prosta zasadą: „Gdy dorosły facet goni kobietę i chce ją zgwałcić, to go zabijam”. A na pytanie skąd o tym wiedział że antybohater chce dokonać tak bestialskiego czynu, odpowiada na odczepnego: „Kiedy nagi koleś goni kobietę z nożem i fiutem na wierzchu, to chyba nie zbiera datków na czerwony Krzyż”. Dosadnie i konkretnie, bez zbędnych pytań czy wątpliwości, taki jest właśnie główny bohater.
W pierwszej części przyjdzie mu się zmierzyć z szaleńcem, zabijającym dla wyłudzenia okupu od miasta. Co nie przeszkadza mu w pomocy samobójcy chcącemu skoczyć z dachu, robi to w sposób mało konwencjonalny, ale skuteczny. Reżyser nie tłumaczy widzowi dlaczego morderca atakuje, skąd się wziął i po co. Jest i już. W rolę złego wcielił się Andrew Robinson, i jak dla mnie grał trochę za bardzo, nad interpretował swoją postać. W odróżnieniu od dzisiejszych produkcji złoczyńca nie był wyrachowanym draniem, inteligentnym ale pokrzywdzonym przez życie obywatelem, tylko zwyczajnym pomyleńcem nie wiedzącym co zrobić z wolnym czasem. Podoba mi się ta koncepcja, czyniąc film bardziej realnym, i pro społecznym, ponieważ bandyta ma być zły, a policjant dobry i kropka.
Szybko licząc film ma już czterdzieści lat i nie ma się co oszukiwać to widać na pierwszy rzut oka. Dziś filmy tego rodzaju są kręcone inaczej, jest więcej energii, akcji, efektów specjalnych. Aczkolwiek mimo swojego wieku Dirty Harry broni się bez większego problemu, przywołując klimat lat siedemdziesiątych, tamtego społeczeństwa. Muzyka jest wyśmienita, kilka motywów z perkusją na pierwszym planie przewyższa elektroniczny bełkot, który często się dziś słyszy.
Nie chce wywoływać wilka z lasu (w dobie remaków) ale w dzisiejszym kinie brakuje takiego charakteru ja Harry Callahan. Obrazy XXI wieku emanują poprawnością polityczną, tam policjant nie pociągnie za spust, tylko odda przestępcę w ramiona wymiaru sprawiedliwości. Wiem, że są wyjątki, ale to raczej w produkcjach amerykańskich stacjach kablowych, albo w kinie niszowym. Zdaję sobie sprawę, że przez te kilkadziesiąt lat świat zdziczał jeszcze bardziej, stał się bardziej brutalny, ale miło by było zobaczyć tak surową i bezinteresowną postać w teraźniejszej produkcji. Ja tego pana kupuję. 7,5/10
4 komentarze:
Bardzo lubię Clinta Eastwooda, natomiast nie przepadam za jego wcieleniem w roli Brudnego Harrego. Jakoś nie pasuję mi do niego ten typ twardziela. Ogólnie film jak najbardziej można polecić, chociaż dla mnie był... taki na 6/10
I kolejna świetna recenzja i to dotycząca filmu, którego nie widziałem (!!! tak, wiem, że to wstyd). Eastwooda bardzo lubię i nie ma bata, w końcu muszę się zabrać za serię o Brudnym Harrym, tym bardziej, że zachęcasz bardzo przekonująco (ostatni akapit!).
pozdrawiam.
Kacper, moim zdaniem Eastwood idealnie wpasował się w rolę, zmienił tylko konie na mechaniczne. Dzięki za wizytę :)
szymalan, ciesze się, że Ci się podoba. Część 3 i 4 już trochę słabsza, piątka jednak wszystko rekompensuje, ale to już temat na osobny wpis.
Eastwood zdaje mi się mieć zbyt dobre poczucie humoru na to by grać Brudnego Harrego, no po prostu mi nie pasuję.
pozdrawiam :]
Prześlij komentarz