Inception (2010) – premiera filmu była wielkim wydarzeniem, szybko okazało się, że sale kinowe będą długo wypełnione, że powstał film dla mas, a jednocześnie taki, przy którym trzeba trochę się wysilić. Wysiłek, a może bardziej skupienie polega na uważnym śledzeniu fabuły, by wiedzieć o co chodzi. Incepcja od startu dostała naklejkę: skomplikowany film, czy też: ciężko się w nim połapać. Moje wrażenia po seansie były zbliżone do haseł przed momentem przytoczonych, aczkolwiek trochę przesady w nich było. Nie żebym wyśmiewał reżysera, a wręcz przeciwnie, jestem przekonany, że stworzył dzieło na miarę XXI wieku, starając się wprowadzać widza, na każdym kroku w niuanse fabuły. Może i skomplikowanej, ale na tyle dobrze rozpisanej, że przy odrobinie koncentracji, możemy delektować się snem w śnie.
Bo właśnie o sen tutaj chodzi, o jego kreację i manipulację za jego pomocą ludzką świadomością. Główny bohater, w tej roli kolejny raz wyśmienity Leonardo DiCaprio, jest fachowcem w tej dziedzinie. W zamian za wypełnienie powierzonego mu zadania, ktoś kto potrafi zdziałać cuda, pomoże mu w odzyskaniu rodziny. Przedsięwzięcie jest na tyle poważne, że Cobb musi zebrać kilku znajomych o specyficznych zdolnościach. Kiedy drużyna jest już w komplecie, może zacząć działać, a widz gdzieś koło połowy filmu powinien zostać sam na sam z Incepcją. Żadnych rozmów, popcornu, pauzowania itp, druga połówka obejrzana jednym ciągiem sprawia sporo frajdy. Początek wcale nie jest gorszy, ponieważ już samo poznawanie czym jest kontrola snu, jest przedstawiona w sposób spektakularny i rozochociła mnie a całego. Moja reakcja kiedy Cobb wtajemniczał nowego członka zespołu, moment gdy stawałem się świadom co mnie czeka przez najbliższe kilkadziesiąt minut mogła być tylko jedna: zaciśnięte dłonie, oczy wpatrzone w ekran, i naprawdę ciężko mi wykluczyć fakt, że przez chwilę mogłem się unosić kilka milimetrów na fotelem.
To jest właśnie siła Incepcji, ta świadomość, że reżyser może z nami zrobić co zechce, rzucić marchewkę i kiedy będzie się wydawało, że już jest nasza, zabrać ją sprzed nosa. Nolan dokonał czegoś niebywałego, zaczarował mnie, podobało mi się i tylko do siebie mogę mieć pretensje, że film oglądałem tak późno od dnia premiery. Tak, jestem kolejnym wyznawca Incepcji! 9/10
The Social Network (2010) – przydało by się postawić w tym miejscu buton „lubię to” i już, nie musiałbym dodawać nic więcej. Pewnie od strony technicznej nie jest to skomplikowane, wolę jednak skrobnąć parę słów o największym serwisie społecznościowym jakim jest Facebook.
Akcja filmu zaczyna się jesienią 2003 roku, wtedy to Mark Zuckerberg musi przyjąć fakt, że jego partnerka najzwyczajniej w świecie spławia. W ramach odreagowania i poniekąd zemsty w piwkiem w ręku zasiada przed komputerem, a swoje żale publikuje na blogu. W międzyczasie wpada na pomysł założenia strony internetowej mającej na celu porównywanie zdjęć dziewczyn. Fotografie, nie do końca w legalny sposób pobiera z serwerów kilku uczelni i wrzuca na stronę. Projek tej samej nocy zyskuje wielkie zainteresowanie wśród internautów i to na tyle, że ilość wejść przekracza możliwości przepustowe wewnętrznej sieci uniwersytetu Cambridge, gdzie swoje pierwsze kroki stawiał właśnie jeden z założycieli Facebooka.
Uwielbiam filmy w których główny bohater musi przełamywać granice, gdzie dąży do postawionego sobie celu za wszelka cenę, a gdy dochodzi do tego świat internetu i komputerów to już jestem w niebo wzięty. Oczywiście aspekt techniczny, powstanie marki jest potraktowany jako watek uboczny, ale zawsze miło zobaczyć na ekranie człowieka pracującego na linuxie.
Jedną z wielu rzeczy które sprawiły, że Social Network został obsypany nominacjami do oskarów jest na pewno dobre aktorstwo. Przewodzi na tym polu główny bohater którego zagrał młody aktor Jesse Eisenberg. Rola idealnie pasująca do niego, on nie grał, po prostu stał się odgrywaną przez siebie postacią. Naturalność z jaką przemykał po ekranie powala z nóg, jego aktorstwo, wyrafinowanie zaprezentowane przed kamerą jest naprawdę przekonująca. Pojawia się także kolejna ciekawa postać w świecie internetu, założyciel serwisu Napster, zagrany przez Justin'a Timberlake (czytelnicy pamiętający łącza 128kb/64kb wiedzą czym był Napster :) ) Także dostał rolę do której nie musiał się jakoś wielce poświęcać, czy przygotowywać ale odwalił kawał dobrej roboty. Film opanowany przez młode pokolenie, pokazujące swój profesjonalizm na każdym kroku.
Social Network to forma teledysku dla ludzi rozgarniętych, to dzieło zrobione w nowoczesny sposób, jednak bez przekraczania granic sztuczności czy tak wszędobylskiej tandety. Tutaj nawet rozmowa bohaterów przy ogłuszającej muzyce na dyskotece (są takowe jeszcze? Czy teraz używa się tylko sformułowań typu: party, before i after?) jest potrzebna do całości, jest autentycznie dobra, albo początek filmu, szybka praca kamery, szybkie dialogi i jeszcze szybsze wklepywanie linijek kodu nie powodują ataków padaczki, są nakręcone z wyczuciem i klasą. 8,5/10
Moje lista (tych filmów które miałem okazje zobaczyć) najlepszych filmów 2010 roku:
1. Jak zostać Królem
2. Incepcja
3. Social Network
4. The Fighter
5. 127 Godzin / Buried, nie potrafię się zdecydować który lepszy :)
ps: Fightera nie widziałem, bo niby jak nie wyjeżdżając z kraju, ale mam przeczucie, że był dobry :)
Jeśli już robię takie małe podsumowanie, to chciałbym podziękować za odwiedziny i komentarze, tych nigdy za dużo. Pozdrawiam i zapraszam do udziału w życiu bloga.
3 komentarze:
No. Nareszcie "Incepcja" :D Oczywiście z każdym zdaniem mini recenzji się zgadzam, sam nie wiem co od siebie dodać, pisałem o tym filmie już dziesiątki razy w różnych miejscach :) Jak dla mnie film wielki w każdym tego słowa znaczeniu. Sama druga połowa to wizualna petarda, która oszałamia na dłuższą chwilę.
Social Network - "forma teledysku dla ludzi rozgarniętych"? hehe, coś w tym jest. i choć osobiście nie uważam tego filmu za aż tak wybitny i ma u mnie tylko solidne 7/10 , to doceniam oczywiście jego aktualność, znakomity scenariusz i aktorstwo młodych gwiazdorów. Ale jakoś większych emocji nie czułem w trakcie seansu, cięzko mi było kogokolwiek w tym filmie polubić.
Ale trzeba zobaczyć na pewno , choćby po to żeby się nie zgodzić z resztą:)
pozdrawiam!
Teraz tylko czekać na Oscary, relacji na żywo nie mam szans zobaczyć, ale jakieś powtórki już tak. I już po całym zamieszaniu z nagrodami na spokojnie zobaczę, filmy które mi został z tych kandydujących o laur najlepszego filmu.
pozdrawiam :)
No widzę lista filmów, które obejrzałeś imponująco się wydłuża :)
POzdrawiam
Prześlij komentarz