piątek, 5 września 2014

Strażnicy galaktyki (2014)

Guardians of the Galaxy (2014) – mimo najszczerszych chęci, mając standardowy kontakt z światem, nie dało się uciec od opinii na temat filmu. Kampania reklamowa i szał radości jaki przetaczał się przez media społecznościowe był na tyle silny, że zgoda na inwazję nie była nikomu potrzebna. Tak więc zaznajomiony z opiniami na temat filmu, nie przymuszony i z własnej woli wybrałem się w podróż, która miała zdecydować o co to wielkie zamieszanie. 
Tytułowi obrońcy to specyficzna, pokręcona i unikalna mieszanka charakterów, osobowości, a przede wszystkim ras. Nie jestem w stanie sprecyzować kto do jakiej należy, ale to dla treści filmu jak i notki nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne jest to, iż główne role są na tyle zróżnicowane i w dziwaczny sposób interesujące, że widz szybko lubi, bo nie zawsze może się utożsamiać (z różnych względów) z każdą z nich. Największym zainteresowaniem wśród widzów cieszą się rzecz jasna, zabawny i okrutnie opryskliwy Rocket i czule rozbrajający swą postawą Groot. Dla mnie, fana serialu Park and Recreation to jednak Chris Pratt jako Peter Quill zgarnia dla siebie większość scen. Dwoje osobników wymienionych wcześniej potrafi rozbawić i oczarować, ale to Pratt jest tym magnesem dla widza mającego kilka dziesiątek na karku. To Quill z walkmanem u pasa miesza nam w głowach. Bo choć za skarby świata nie chciałbym powrotu do kaset magnetofonowych to ów gadżet gra ostro na wspomnieniach, a wiadomo, że kiedyś było się piękniejszym, bardziej szalonym, beztroskim po prostu. 
I to właśnie na przywoływaniu historii opiera się cała machineria związana z Strażnikami. Fabuła nie wyróżnia się niczym szczególnym, można ją streścić w jednym, niekoniecznie wielokrotnie złożonym zdaniu. Nostalgia za tym co już nie wróci, dobrze przysłania fakt, że obraz to tak naprawdę banalna opowieść jakie oglądaliśmy setki razy. Tylko od widza zależy jak na ten manewr producentów się zapatruje. 
Ocena końcowa? Jeśli miał być wydana zaraz po seansie to pewnie skończyło by się na 6, szczęśliwie dla obrazu opinia dojrzewała kilka dni. Teraz przy akompaniamencie Blue Swede, Hooked On A Feeling oraz przebłyskach seansu bez wstydu i ujmy dla samego siebie mogę oświadczyć, iż nie było tak źle jak mogło by się wydawać. 7.5/10

0 komentarze: