Fahrenheit 451 (1966) – w 1953 roku Ray Bradbury wręczył światu powieść o tajemniczo brzmiącym tytule: „451 stopni Fahrenheita”. Temperatura o której mowa, to ciepło potrzebne do rozpalenia kartki papieru. Autor jak i reżyser filmu przedstawiają czytelnikom, widzom ponurą przyszłość w której straż pożarna nie gasi pożarów, a wznieca je. Paląc książki w przekonaniu, iż widza, emocje w nich zawarte nie są nikomu potrzebne. Ray Bradbury grubo ponad pół wieku temu wysunął śmiały wniosek. Zwątpił w ludzkość w jej inteligencje i twórcze myślenie, a nam przychodzi żyć w realiach może nie tak brutalnych jak w książce, ale czasach łudząco podobnych.
Głównym założeniem dzieła jest wizja społeczeństwa żyjącego wedle dobrze wszystkim znanym zasadom. Nie wolno posiadać, a tym bardziej czytać książek, myśleć, mieć swojego zdania. W zamian dostajemy środki farmakologiczne pozwalające na bezwiedny żywot, z którym się godzimy bez sprzeciwu. I kiedy wydaje się, że przyszłość rysuje się w beznadziejnie mętnych barwach pojawia się iskra. Tym zapalnikiem jest strażak Montag, człowiek chcący przełamać obecny stan, strażak mający na tyle odwagi by zabrać jedną z książek do domu i zrobić z niej pożytek.
Książka powstała w latach pięćdziesiątych XX wieku, więc moje wyobrażenia co do otoczenia w jakim żyją bohaterowie było z goła inne aniżeli te ukazane w filmie. To jednak nie stanowi tutaj problemu. Reżyser przekazał główną myśl autora powieści (pozmieniał wiek jednej postaci i pominął jedną w ogóle). Daje jasno do zrozumienia, że mimo wszechobecnej głupoty zawsze znajdzie się ktoś kto powie stanowcze nie, ktoś kto wychyli się przed szereg, taką mam przynajmniej nadzieję.
Mimo iż ogólny wydźwięk filmu jest nieco przytłaczający zapraszam na seans, a tym bardziej do książki. Za film 7/10
7 komentarze:
Chyba połowa późniejszych filmów sci-fi ukazujących jakieś wariacje na temat totalitaryzmu inspirowała się tą produkcją. Jak na swoje lata, kawał dobrego kina.
Totalitaryzm też, ale mnie bardziej martwi fakt, że autor książki przewidział niejako przyszłość. Dziś po słowo pisane sięgają nieliczni, a co za tym idzie społeczeństwo stoi w miejscu z rozwojem.
Jeśli o to chodzi, to jest dzisiaj chyba nawet gorzej, bo nikt nie ogranicza dostępu do książek, a ludzie sami z nich rezygnują.
Swoją drogą też śmieszne, że w tym przypadku film (dla niektórych zastępca książek) pochyla się nad takim problemem.
Kliknąłbym lubię to, ale tutaj nie ma takiej opcji :)
Film jako zastępca, to pojęcie niestety słuszne. Ale jeśli naprawdę interesuje się ktoś kinem (i nie chodzi mi o oglądanie wyłącznie ambitnego kina), to to też jest kultura, medium niosące wartości, nie zawsze ale jednak. Więc choćby tylko filmy oglądać nie było by tak źle, ale trzeba dobrze wybierać.
Szkoda że w szkołach nie ma zajęć z filmoznawstwa, takich kursów podstawowych dla młodzieży, choćby w ramach języka polskiego. W czasach kiedy film stał się popularniejszy od książek, dobrze by było jakoś nakierowywać młodych, by nie oglądali odmóżdżaczy, a świadomie sięgali po wartościowe i ciekawe produkcje.
Świetny film. Surowy, dobitny. Może i widać braki budżetowe (pamiętam trochę dziwne sceny ucieczki pomiędzy biednymi blokowiskami :), ale ogląda się dobrze. Według mnie trochę niedoceniony.
P Sz, słuszna uwaga, niestety przypomina społeczne spoty reklamowe: nie prowadź pod wpływem alkoholu, nie bij dzieci itp. Dla jednych oczywiste, dla innych nie zawsze.
Patryk, książka wywarła na mnie większe wrażenie. Ale to typowe :) Warto jednak znać jedno i drugie.
Prześlij komentarz