środa, 12 czerwca 2013

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968)


Once Upon a Time in the West (1968) – scena otwierająca film trawa kilkanaście minut. Padają w niej trzy zdania, nic się nie dzieje. Bohaterowie czekają na pociąg, natrętna mucha denerwuje jednego z nich, czekają. Wreszcie lokomotywa wtacza się na stacje, zatrzymuje się, nikt nie wysiada. Słychać tylko pracujący w rytm ludzkiego serca kocioł. Atmosfera robi się duszna, gęstnieje niczym melasa kiedy nagle naprzeciw siebie staje kilku mężczyzn. Gdy jeden z nich wypowiada swoją kwestię, zawartą w kilku słowach, a mówiącą wszystko film zaczyna się na dobre.
Ten cudownie przydługawy początek definiuje w zasadzie cały film. Reżyser daje widzowi do zrozumienia, że oddaje w jego ręce dzieło kompletne, ponadczasowe, wychodzące po za ramy westernu, będące czymś więcej aniżeli opowiastką o ludziach na dzikim zachodzie. Sergio Leone zawarł w swoim filmie treści uniwersalne, tak pokierował fabułą by trzymała za gardło do napisów końcowych. Zrobił to za pomocą standardowych środków przekazu, tyle, że jego wizja bez bezsprzecznie błyskotliwa, porywająca jest objawieniem geniusza reżysera, a sam film słusznie należy do jednego z największych dzieł kinematografii. 
W „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” każdy składnik sztuki filmowej pasuje do siebie, ale potrafi także zaistnieć osobno. Plenerowe zdjęcia są tak skadrowane, że co chwila można by z nich wyciąć piękny obraz, zawiesić na ścianie i zastanawiać się cóż to za artysta go stworzył. Albo sceny bez dialogów z akompaniamentem muzyki także tworzą coś na kształt pięknego, ambitnego teledysku. Wystarczy zobaczyć kilka minut, fragment wyrwany z kontekstu, a i tak domyślimy się co twórca chciał przez to powiedzieć. No i oczywiście muzyka autorstwa Ennio Morricone, będąca niczym klej, spajający wszystko w jedną olśniewającą, rewelacyjną całość. Niezapomniane wrażenia, zapraszam do oglądania! 10/10

6 komentarze:

szymalan pisze...

Film widziałem dawno, także się nie wypowiem konkretniej, poza opisaną przez Ciebie sceną otwierającą. Pamiętam, że nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałem w żadnym filmie czegoś podobnego. Minimalizm tej sceny (trwającej chyba z kwadrans!) jest porażający - każdy ruch i każde cięcie montażowe zaplanowane jest co do milimetra. Od tego czasu znacznie bardziej szanuję twórców, którzy, podobnie jak Sergio, potrafią teoretycznie z niczego (jak oczekiwania na pociąg) stworzyć sekwencję prawdziwie filmowo wielką. No i muzyka, absolutnie nieśmiertelna. Przypomniałeś mi, że muszę sobie to epickie dzieło powtórzyć w najbliższym czasie :)

Mariusz Czernic pisze...

Ten film jest w stanie zachwycić stroną wizualną i muzyczną. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych westernów. Sergio Leone mówił kiedyś w wywiadzie, że Ennio Morricone jest dla niego nie tylko kompozytorem, ale przede wszystkim scenarzystą - chodzi o to, że muzyka powstawała równocześnie ze scenariuszem i pod konkretny podkład muzyczny reżyser tworzył poszczególne sceny. Dzięki temu powstały niezwykłe sekwencje zapadające na długo w pamięć. We włoskich westernach, także i u Leone w Trylogii dolarowej, świat należał do mężczyzn, a kobiety często traktowane przedmiotowo były tylko tłem. Jednak trudno zapomnieć o cudownej Claudii Cardinale, która w "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" stworzyła wyborną kreację.

krotko o filmie pisze...

szalan sciezka dźwiękowa znajduje się w całości na yt :) Film ma wiecej tak hipnotycznych scen, a to tylko jedna z jego wielu zalet.

Mariusz, tez tak to wyglada, muzyka perfekcyjnie komponuje się z obrazem i odwrotnie. Claudia Cardinale prezentuje sie u Sergio zjawiskowo! Ma po prostu caly pakiet. Talent, charyzme i niebanalna urode

Pan Szyszek pisze...

Mnie zastanawia jak oni to z tą muchą zrobili. Wytresowali ją czy jak? :D

krotko o filmie pisze...

Tak, zapewne wytresowali :D

krotko o filmie pisze...

Dziewczyny w czerwonej pelerynie nie widziałem, raz, że oceny nie zachęcają, a i odtwórczyni głównej roli jakoś mnie nie kręci. Ale może kiedyś. Pozdrawiam