The King's Speech (2010) – publiczne przemówienie księcia Yorku na Wembley, charakterystyczny szum powstały w skutek powstanie tysięcy osób i kiedy z głośników ma popłynąć mowa na zakończenie wystawy Imperialnej w Londynie, zapada cisza... Tak zaczyna się film, który na długo zostanie w mojej pamięci. Obraz o człowieku z problemem, jakim jest dla często przemawiającego publicznie monarchy, jąkania się.
Często podczas projekcji filmu, stawiamy się w roli bohaterów, współczujemy im, kibicujemy czy też przeklinamy w wszystkie diabły. Tutaj moja empatia była dużo silniejsza, niestety nie mam nic wspólnego z angielską monarchią ale zmaganie się z tak wredną przypadłością jaka jest jąkanie, nie jest mi obca. Znam to uczucie, kiedy wpatrzone w ciebie z politowaniem oczy „mówią”, no dalej powiedz to w końcu.
Akcja filmu została osadzona w latach trzydziestych XX w w Wielkiej Brytanii. Książę, a po abdykacji swojego starszego brata, król Jerzy VI staje na czele narodu w momencie gdy Europa czuje na plecach oddech Hitlera. Król, jego przemowy powinny być stanowcze, dodawać pewności siebie, otuchy i w tak ciężkich czasach, zagrzewać do walki.
Nikogo jednak nie zagrzeje do walki przemowa króla, który nie potrafi wypowiedzieć zdania bez zająknięcia się, bez kilkunasto sekundowych pauz na wyduszenia z siebie jednego słowa. Na pomoc przychodzi mu jego żona, rozpaczliwie szukająca specjalisty od wad wymowy. Po wielu nieudanych próbach natrafia na Lionela Logue, ekscentryka z rezultatami.
Współpraca króla Jerzego z terapeutą to największy atut filmu. Podobał mi się klimat, sposób w jaki prowadzona była historia, cała otoczka życia monarchii ale to postacie odegrane przez Firth'a i Rush'a są dla mnie najwartościowsze. Podejście terapeuty do pacjenta, którym była najważniejsza osoba w państwie, szokowało, bawiło potwierdzało, że walka z jąkaniem, z demonami przeszłości musi być brutalna, opierać się na zaufaniu i przyjaźni.
Przede mną jeszcze kilka filmów starających się o najważniejszy laur w świecie filmu, ale życzę The King's Speech kilku zasłużonych statuetek. Obraz bawi, wzrusza, daje do myślenia, a to wszystko opakowane jest w przepiękne zdjęcia i porywającą muzykę. Gorąco polecam. 9/10
Due Date (2010) - przypadek, zrządzenie losu lub może zwykły zbieg okoliczności sprawił, że drogi Petera (Robert Downey Jr.) i Ethana się skrzyżowały. W samolocie, którym obaj udawali się do Kalifornii, wydarzenia sprowokowane przez ich samych przybierają na sile i koniec końców obaj trafiają na czarną listę linii lotniczych. Oznacza to zakaz latania, a trzeba nadmienić, że Peter spieszy się na poród swojej żony. Odległość jaka musi pokonać, w kilka dni, to 3 tysiące kilometrów co stanowi pewien problem kiedy jest się bez pieniędzy i dokumentów. Z pomocą podjeżdża Ethan i proponuje pomoc w dotarciu na porodówkę.
Komedia z którą mamy do czynienia to film drogi, to opowieść o prawdziwej przyjaźni, a że korzysta z utartych schematów, można w tej konkretnej sytuacji wybaczyć. Prezentowany humor broni się sam, przez większość czasu trzyma poziom i może rozbawić nawet kamienne twarze. Schodzenie poniżej granicy dobrego smaku jest częstym zjawiskiem zjawiskiem w komediach, twórcom Due Date zdarzyła się tylko jedna taka wpadka i chwał i ma za to. Mówię tutaj o scenie z Galifianakis'em (kolejna genialna rola komediowa), który to przed snem musiał przedsięwziąć pewne środki, które pozwalają mu spokojnie zasnąć, na trzeźwo ten numer ciężko wchodzi. Ogólnie jest dobrze i oby więcej takich filmów z humorem na odpowiednim levelu. 7,5/10
4 komentarze:
Notka o "Jak zostać królem" to chyba najlepszy tekst , jaki przeczytałem na tym blogu- znakomicie ująłeś sedno tego filmu.
Moją opinię już znasz, ja uważam King's Speech za rewelację roku 2011 , oczywiście na wyrost, bo nie wiadomo w dużej mierze co nas czeka, ale jednak nie sądzę aby film cokolwiek powstrzymało przed moim top10 na koniec roku. W każdym razie jestem absolutnie oczarowany.
co do Due Date, cierpliwie czeka na swoją kolej, najpierw Oscary, potem zaległości :)
pozdrawiam
Dzięki za miłe słowa, wyczytałem gdzieś, że aby lepiej pisać trzeba po prostu pisać dużo.
Swój talent do tej profesji oceniam na raczkujący więc przede mną jeszcze sporo pisania :)
widziałam oba filmy i żaden z nich nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak na Tobie.
Jednakże o dziwo w Jak zostać królem znajdowałam te same plusy co Ty. Również przygotowuję się do Oscarów oglądając nominowane filmy - przynajmniej większość bo wszystkich nie ogarnę hehe :D
co do Due Date to właśnie za tą jedną scenę obniżyłam ocenę filmu i niestety... mnie tak nie bawił jak większość ludzi. sama nie wiem czemu.
pozdrawiam i zapraszam do siebie na filmy-wedlug-agniechy.blogspot.com
Jak zostać królem mnie oczarował!
Due Date, po prostu dobra komedia :)
dzięki za wpis i już lecę poczytać co u Ciebie :)
Prześlij komentarz