Dial M for Murder (1954) – główny bohater odkrywa romans żony (w tej roli wspaniała Grace Kelly), a że jesteśmy w świecie Hitchcoka, nie zostawia jej, ba nie próbuje nawet o tym porozmawiać z małżonką, tylko zwyczajnie planuje morderstwo. Czyn tak skrupulatnie obmyślany, ze wręcz idealny. Tony (Ray Milland), zadbał praktycznie o każdy aspekt tegoż zdarzenia, tak się mu poświecił, że nie wziął jednak pod uwagę czynnika ludzkiego, elementu zaskoczenia, które to sprowadzą na niego nowe wyzwania.
Notatka prezentowana niejako z musu, bo jak nazwać zachłyśnięcie się geniuszem reżysera i prawie bezkrytyczne przyklaśnięcie po napisach końcowych? Film jest dowodem na to, iż rozwiązywanie wielopoziomowej zagadki, dochodzenie prawdy jest w kinie czymś porywającym, pierwotnie pięknym i prezentowanym przez uzdolnionych twórców zawsze będzie lepsze od wielkiej rozpierduchy w dzisiejszym repertuarze. Reżyser stworzył ten obraz w technikolorze i zastosował trzeci wymiar, jednak nie ma to nic wspólnego z komercją papką rodem z XXI wieku. Tutaj liczy się aktor, fabuła i ekstremalnie dobrze konstruowanie napięcie u widza. Ważny jest każdy szczegół jaki obserwujemy na ekranie, a i tak ten szczególny w M jak morderstwo pewnie umknie naszej uwadze i dowiemy się o nim w ostatniej scenie. Choćbym nie wiem jak się starał, nie wymyśle niczego oryginalnego o tym obrazie, bo to co napisałem można przeczytać w każdej z napisanych recenzji wcześniej. Od siebie mogę tylko dodać, ze jestem niezmiernie dumny, ze sięgnąłem (co prawda dopiero drugi raz) po dzieło mistrza suspensu i mogę obiecać, że jeszcze kilka dzieł będzie tutaj opisanych. Genialne kino, gdzie drinki i dym papierosowy to idealne tło pasujące do prezentowanej historii. 9/10
5 komentarze:
Ode mnie również 9/10. Arcydzieło, ten film to wszystko czego oczekuję od kina. Tylko Hitchcock potrafił nakręcić thriller w jednym pomieszczeniu, czy jednym mieszkaniu, który hipnotyzuje jak zegar z zepsutą kukułką. Aż trudo wzrok choć na moment oderwać od tej perfekcji. No i te aktorstwo.
Poza tym wiem, że przynudzam, ale jestem niezmiennie zachwycony, że na Twoim blogu dalej piszesz o tym, co powstało przed 2000 rokiem , jak prawdziwy kinoman szukasz prawdziwego klasycznego kina z krwi i kości, a nie tylko współczesnych co raz bardziej teledyskowych błyskotek :) Więcej Hitchcocka proszę! i pozdrawiam!
Hitchcock to mistrz, z całą pewnością. Udało mu się utrzymać napięcie, mimo że rezygnował z formuły klasycznego kryminału. W klasycznych kryminałach widzowie nie wiedzą, kto jest mordercą i dzięki temu zakończenie jest zaskakujące. U Hitchcocka wiadomo już na początku kto jest sprawcą całego zamieszania, a mimo to trudno oderwać wzrok od ekranu. Oczywiście to nie tylko zasługa reżysera, ale również aktorki, Grace Kelly. Ta aktorka w "Oknie na podwórze" była "tylko" partnerką Jamesa Stewarta, zaś w "M jak morderstwo" dostała już większe pole do popisu. Ja obejrzałem 25 filmów Hitchcocka i w porównaniu do innych jego arcydzieł "M jak morderstwo" wydaje się, moim zdaniem, nieco słabsze, dlatego ocena u mnie byłaby niższa (może 8/10).
@Szymalan:
"Tylko Hitchcock potrafił nakręcić thriller w jednym pomieszczeniu, czy jednym mieszkaniu, który hipnotyzuje jak zegar z zepsutą kukułką."
Właśnie mi przypomniałeś o pewnym thrillerze, który także rozgrywał się w jednym mieszkaniu i którego nie reżyserował Hitchcock. Mowa o filmie "Doczekać zmroku" (1967) Terence'a Younga z ostatnią godną uwagi kreacją Audrey Hepburn. Świetny thriller, który trzyma w napięciu nie gorzej niż filmy Hitchcocka.
@ Mariusz
Tak, masz rację, że "Doczekać zmroku" też wykorzystuje taki minimalizm przestrzenny nieźle, jednak moim zdaniem (w przeciwieństwiue do dokonałej Hepburn, której rola jest chyba moją ulubioną w jej karierze) ten film jednak nie tylko nie funduje widzowi aż takich dreszczy (choć w napięciu generalnie trzyma), to jeszcze kładzie go trochę logika fabuły, która wydaje się cokolwiek dziwaczna (dlaczego bohaterka konsekwentnie nie zamyka drzwi i mimo kolejnych niebezpieczeństw i dziwnie podejrzanych wydarzeń pozwala aby sobie różni ludzie chodzili po jej mieszkaniu jak im pasuje?). Pod tym względem "M" wydaje mi się już bardziej przemyślane.
A wracając jeszcze do Hitchcocka: "W klasycznych kryminałach widzowie nie wiedzą, kto jest mordercą i dzięki temu zakończenie jest zaskakujące". Moim zdaniem dokładnie o to mu chodziło, cały suspens u Hitchcocka polegał zawsze właśniw na tym, że my jako widzowie wiemy więcej niż bohater i widzimy jak nieświadomie pakuje się w pułapkę (a my wbijamy paznokcie w fotel bo się tak o niego denerwujemy). Faktycznie, jest to trochę odwrócenie formuły kryminału, ale jak dla mnie zadziałało na korzyśc filmu. A btw Okno na podwórze, to dla mnie arcydzieło skończone :-) Właściwie z tych samych powodów, co "M".
ja wypowiem się krótko :) dzięki za wciągnięcie w Hitchcocka :)
szymalan, przytoczę wczorajszą rozmowę z kolega z pracy (powiedzmy, że lubi oglądać filmy). Gdy w odpowiedzi na jego pytanie (co ostatnio oglądałem?), padły filmy Obywatel Kane i dwa dzieła Hitchcoka, ów kolega był zawiedziony, bo co to za starocie itp. Mimo jego zawodu, ucieszyłem się, jak sam wspominasz prawdziwy kinoman musi znać te obrazy. A za takiego małego i skromnego kinomana się właśnie mam :)
Mariusz, następny do publikacji jest film Północ - północny zachód, znając Twoja listę podsumowującą filmy mistrza, będziesz zdziwiony moją opinią. "Doczekać zmroku" zapisane w filmach do odszukania i obejrzenia.
Magdaleno, no i super :) Mam nadzieje na więcej wspólnych seansów.
pozdrawiam komentatorów
Prześlij komentarz