Fringe (2008-2013, sezon 4) – twórcy serialu igrają z widzem w czwartym sezonie w sposób całkowity, przedstawiając losy bohaterów nie tylko w drugim świecie, ale poszerzają fabułę o inny wymiar czasu zyskując nowy wymiar historii. Od teraz nikt nie jest tym kim był (prawie nikt) w pierwszym sezonie, tutaj aktorzy dostają do dyspozycji kreacje im znane, poszerzone o nowe horyzonty.
Jestem pełen podziwu dla kanału FOX, który mimo sporego zamieszania z oglądalnością serialu postanowił go kontynuować, ryzykując środki przeznaczone na ta produkcje. FOX jako stacja publiczna musi obsadzić serial w ramach 22 odcinków na sezon, co niesie za sobą niebezpieczeństwo dłużyzn i niedociągnięć. I choć tutaj takowe mają miejsce nie wpływają one na całokształt. Większość epizodów emanuje pomysłami, potrafi (nadal) zaskoczyć i oddać w zręczny sposób naturę zjawisk paranormalnych. Ten sezon choć momentami schodzi z głównego wątku, jest jednym z lepszych w karierze serialu. Mnogość światów pozytywnie wpływa na jakość, daje drugi oddech fabule i wciąga widza w nowy, inny wymiar.
John Noble jako dr Bishop kolejny raz daje popis, ten jak i poprzedni sezon aktorsko należy do niego. Ma tutaj do dyspozycji dwie role (nowe, bo to przecież inne postacie) i w każdej z nich potrafi zaskoczyć i rozbawić. Moim ulubionym motywem są sceny w których jest sporo powagi, toczy się walka na śmierć i życie, a Walter pragnie w tej chwili coś przekąsić, albo przeglądając istotny materiał filmowy, na jednym z monitorów można dostrzec urywek kreskówki Scoobie-Doo. To wszystko składa się na udane dzieło, obszerne, sprawnie zrealizowane z nieukrywaną miłością do tego co się robi. 8/10