wtorek, 13 listopada 2012

Prometeusz (2012)

Prometheus (2012) – nie ukrywam, czekałem na ten film, może nie z zaciętością maniaka, ale jednak. I ucieszył mnie fakt, iż moje wyobrażenie o najnowszym dziele Scotta były adekwatne do tego co zobaczyłem na ekranie. Szczęśliwie z góry założyłem, że rozrywkowe kino, POPularne kino nie może rozwikłać problemów człowieczeństwa, nie może być drogowskazem dla zagubionych dusz. Może natomiast sprawić przyjemność z oglądania i skłonność do przemyśleń i to nie tylko o  wpadkach w fabule, czy też niedokończonych i niepotrzebnych wątkach.
Prometeusz, dzieło tak bardzo rozpalające serca fanów sci-fi przed premierą, tuż po niej szybko straciło szansę na zaszczytne miejsce w kinematografii. Powodów jest klika. Najważniejszy z nich to oczywiście przekombinowany scenariusz, to scenarzysta nie mogący się zdecydować, czy robić kino rozrywkowe czy rozprawkę o człowieku, powstaniu i temu podobnych. Przez ten brak decyzji i nieumiejętność w połączeniu dwóch stylów, całość wygląda momentami tak niemrawo. Drugim czynnikiem powodującym niechęć do obrazu była zbyt intensywna promocja, odsłaniająca praktycznie wszystkie szczegóły z fabuły, jeszcze przed pierwszym pokazem. Nie pomogło także naznaczanie dzieła z 2012 roku następcą Obcego, filmem który od nowa zdefiniuje opowieści o kosmosie.
To tyle, jeśli chodzi o uwagi publiczności, ja po seansie byłem zadowolony, nacieszyłem oczy genialnymi zdjęciami, efektami które nie wyglądały jak specjale. Byłem ucieszony z obcowaniem z bohaterami, śledzenie ich poczynań to przyzwoicie spędzony czas przed ekranem, a nienamacalna wartość jest w tym przypadku bez znaczenia. Zabawa i relaks przede wszystkim, film polecam, a po mądrości to do książek. 7/10