sobota, 28 stycznia 2012

Geneza planety małp (2011)

Rise of the Planet of the Apes (2011) – może nie czarne, ale równie piękne co w przebrzmiałym hicie gwiazdy jednej piosenki. Pierwszy raz w historii kina i efektów specjalnych, spece od komputerów stworzyli cyfrowo wygenerowaną postać z żywymi oczami. Narząd wzroku do tej pory zawsze był najułomniejszą graficznie częścią tworzonej postaci. W oczach nie można było zaobserwować emocji, puste spojrzenie bez głębi psuło odbiór. Tutaj twórcy zbliżyli się do perfekcji w konstruowaniu bohatera za pomocą komputera.
Film w gruncie rzeczy opowiada o przyspieszonej ewolucji. Will Rodman (James Franco, chwilami jego gra wyglądała nazbyt drętwo), pracuje nad lekarstwem na Alzheimera, nad substancją regenerującą zniszczone komórki. W testach na zwierzętach okazuje się, że droga jaką obrali naukowcy jest słuszna. Kiedy już ma dojść do próby na ludziach, spotkanie zarządu firmy pracującej nad lekiem przerywa rozszalały szympans, przekreślając tym samym dalsze prace nad rewolucyjnym środkiem. Will, od tej pory pracuje na własną rękę. W domu ma dwa obiekty do obserwacji. Pierwszy z nich to ojciec, poddany działaniu leku, oraz naczelny imieniem Cezar, który dostał w prezencie od matki, udoskonalone geny.
Udany seans, choć miałem obawy, że historia może mnie nie porwać. Stało się jednak inaczej, szalejące małpy, rozwój Cezara prezentuje się w miarę logicznie i interesująco. Choć film nie ma aspiracji w sferze naukowej, podejmuje ciekawy dialog z widzem. Zadaje pytanie na ile można się posunąć w laboratorium, brutalnie obnaża cele wielkich korporacji, które mimo szczytnych celów w gruncie rzeczy chcą tylko zarobić. Reżyserowi udało się tak przedstawić społeczeństwo, że bez problemów widz, a przynajmniej ja, kibicowałem tym bardziej futrzastym ssakom. Film to dobrze zapowiadający się początek historii o zmianie warty na stanowisku dowodzenia, z niecierpliwością czekam na następną część. 7,5/10