czwartek, 3 lipca 2014

The Wolf of Wall Street (2013)

The Wolf of Wall Street (2013) – czerwona świeca i jej korelacja z głównym bohaterem tak głęboko zakorzeniła się w świadomości widza i to takiego który nie widział filmu, a tylko czytał o nim, że poznanie okoliczności tegoż zdarzenia napawały mnie pewnym niepokojem. Czy oby na pewno chcę poznać produkt zacnego reżysera, który robi sobie jaja z widza i wciska mu kontrowersyjne sceny tylko po to by zaszokować i na tym budować cały film? 
A ten, oparty jest na życiorysie Jordana Belforta, który nie kłaniał się nikomu. No chyba, że przyswojone i odrobinę przeterminowane leki zadziałały z opóźnieniem. Wtedy tak, musiał wczołgiwać się do swojego Lambo, by wrócić jak najszybciej do rezydencji by zapobiec ogromnej katastrofie, gdzie Federalne Biuro Śledcze odgrywa główną rolę. A to tylko mikroskopijny wycinek z życiorysu tegoż imprezowicza przez duże I, M, P itd...
Scorseze jako reżyser, Di Caprio z główną rolą, obaj panowie w roli producentów stworzyli obraz, który pod maską skandalu przemyca smutną prawdę: bogatemu zawsze jakoś się ułoży. I choć ta sentencja brzmi jak nasz narodowy sport, w pełni ukazuje model dzisiejszego świata. Masz pieniądze możesz wszystko, dosłownie. Ale, żeby nie było tak tragicznie, należy wspomnieć o pozytywnym aspekcie jaki wkradł się do fabuły. Bowiem główny bohater jak nikczemny by nie był, pragnie wyzwolić w jednostce potrzebę działania, samodoskonalenia, parcia do przodu. Wymagając od swych współpracowników zaangażowania, główny bohater daje widzowi szerszą perspektywę i zmusza do przemyśleń, co na dłuższą metę może być tylko dobre. 8/10