North by Northwest (1959) – film oglądałem tego samego dnia co Dial M for Murder. Teraz myślę, że mógł to być błąd, tak krótka przerwa sprawiła, że oglądając dzieło z końca lat pięćdziesiątych cały czas miałem w myślach te z pierwszej połowy tamtego dziesięciolecia. Przez co oczekiwałem podobnego rodzaju napięcia, łamigłówki. Dzieło opisywane dziś, ma inny charakter, konstrukcje i nie należy się po nim spodziewać takich fajerwerków. Opowiada o agencie reklamowym, który z nienacka jest porywany i wmawia mu się, ze jest agentem. Główny bohater przez większość seansu będzie musiał zmagać się sprawą wyjaśnienia nieporozumienia, oraz walczyć z uczuciami do kobiety z niejasną przeszłością.
Seans trwający ponad dwie godziny, nie wywoływał już takich szpilek wbijanych w organ przeznaczony do siedzenia, ale za to oferował inny typ doznań. Fabuła nie zamyka się w czterech ścianach, w akcji uczestniczy więcej postaci niż poprzednio i okazuje się, że szpiegostwo, utrata tożsamości w dzisiejszym kinie to tylko blada kalka tego co już było. Hitchcok daje trochę odetchnąć widzowi, nie zmusza do nieustannego śledzenia każdego gestu bohaterów, każdego wypowiedzianego zdania, a i tak udaje mu się zaprezentować niegłupi film akcji. Z wartką akcją, intrygą mającą w zanadrzu kilka twistów i odrobiną humoru. Zabiera tegoż widza w interesującą podróż, ukazując stosunki damsko-męskie z połowy XX wieku, gdzie symbol pociągu wjeżdżającego do tunelu wystarczył za pokazanie zażyłości między osobami przeciwnej płci. To obraz, który przewrotnie możemy odbierać jako dzieło romantyczne, a aferę z CIA jako mocne i ciekawe tło. Może gdybym oba filmy oglądał w innej kolejności, w dłuższym odstępstwie czasu nota była by ociupinkę wyższa, a tak... 8.5/10
3 komentarze:
Widziałem ten film już wielokrotnie i zawsze świetnie się oglądało. To jeden z moich ulubionych (obok "Okna na podwórze") filmów Hitchcocka. Wiem, że są w nim błędy, razi np. scena morderstwa w budynku ONZ, w której główny bohater wyciąga nóż z pleców ofiary i ustawia się do obiektywów aparatów, jakby chciał zostać oskarżony o zbrodnię. Ale ogólnie jest to znakomity thriller szpiegowski z precyzyjnie skonstruowaną intrygą i trzymającymi w napięciu scenami. Podobały mi się także wstawki humorystyczne (np. scena licytacji). Aktorom także nie mam nic do zarzucenia.
ode mnie 10/10! A parzynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie zaraz po seansie (po drugim już trochę ekscytacja opadła, ale dalej jestem pełen podziwu).
Po proostu czysta zabawa, humor z napięciem w idealnych proporcjach, genialny Grant (wspomniana przez Mariusza arcyzabawna scena licytacji!) , wyśmienity montaż i garść kluczowych dla kina sensacyjnego kultowych scen. No i jeszcze jeden dowód, że filmy Hitckcocka się zwyczajnie nie starzeją.
Ale faktycznie wg mnie też niezbyt fortunnie porównujesz go do "M". Jednak "Północ" to tak naprawdę w dzisiejszym znaczeniu wielki blockbouster, zabawa w kino, w przeciwieństwie do "M", który jest raczej zabawą kinem i jego schematami i ograniczeniami (czasowymi, przestrzennymi, fabularnymi). Ten pierwszy to po prostu czysty fun dla relaksu:) pozdrawiam!
Nie miałem intencji porównywanie obu filmów. Chodziło mi raczej o nastawienie, nic więcej.
Prześlij komentarz