niedziela, 6 stycznia 2013

Star Trek: Nastepne pokolenie (1987–1994)


Star Trek: The Next Generation (1987-1994, sezon 1) – zabrałem się za ten serial bez przekonania z twardym postanowieniem, że mnie nie porwie, a będzie tylko przerywnikiem od współczesnych produkcji. I faktycznie pierwsze kilka odcinków to wizualna porażka, wszechobecny plastik i wszystko co potrafi być tandetne znajduje się w scenografii. Cieszy fakt, że plenery, efekty były wykonywane na fizycznych modelach, jednak po latach takie podejście drażni tandetą. Z resztą sama obsada, zamiast zatrzymać widza przed ekranem, ugościć go, jest jakoś dziwnie spięta, mało realna, a przez to nieautentyczna. Co w serialu przepełnionym wytworami wybujałej wyobraźni, bo przecież nie wizjonerstwa, jest niezwykle istotne. I kiedy już miałem sobie darować oglądanie i dałem serialowi ostatnią szansę wciągnąłem się na dobre, gdyż z odcinka na odcinek Następne Pokolenie staje się dziełem kompletnym z świetnymi pomysłami i dyskretnym humorem.
Pierwszy sezon liczy 26 odcinków, podzielonych praktycznie zawsze tak samo. Otwierająca scena to powolny wstęp, plany na najbliższe godziny, rozpiska eksploracji ciekawych miejsc, poznanie nowej cywilizacji, jednak jak to często bywa w kosmosie plany szybko ulegają zmianie i przygody schodzą na inny tor. Ta przewidywalność, ten pewnik, że koniec końców musi być dobrze (tutaj na 26 odc 25 kończy się większym lub mniejszym happy endem) szybko wchodzi w krew widza i w żaden sposób ta powtarzalność nie razi. 
Sezon obfituje w mnogość pomysłów i ciekawych rozwiązań - poczynając od ukazania hierarchii na Enterprisie, poprzez odwiedzanie planet tylko złudnie podobnych do Ziemi, aż po poznawanie nowych ras, tak odmiennych od nas. Scenarzyści główny nacisk kładą na fabułę, serwują ciekawe rozwiązania na tematy moralne, społeczne, egzystencjonalne. Dlatego relacje na statku kosmicznym, w odległych zakątkach wszechświata są tak mało oderwane od rzeczywistości, brak tutaj silenia się oryginalność, która często w sci-fi przeistacza się w ciężkostrawnego potworka.
Gorąco polecam, współczując jednocześnie niektórym aktorom permanentnego zaszufladkowania i zakorzenienia się w umyśle widza jako odtwórca roli z ST.8/10