niedziela, 13 lutego 2011

Red (2010), Czarny łabędź (2010).

Black Swan (2010) – wiedziałem, wiedziałem od samego początku, kiedy to pierwsze wieści na temat filmu obiegły świat, że ten nie będzie dla mnie. Dzieło Aronofskiego, doceniane na festiwalach, z wielce prawdopodobną oskarowa rolą Natalie Portman, a ja jak ten uparty osioł, nie będzie mi się podobać i koniec. Nawet kiedy wiedziałem, że i tak będę oglądał łabędzia nie mogłem pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji związanych z filmem. Sam nie wiem skąd się wzięły, ale u mnie zawsze tak jest kiedy wszyscy dookoła pieją o jakimś dziele, mnie od niego odpycha (do dnia dzisiejszego nie oglądałem Incepcji).
Co do jednego na pewno miałem rację, balet jak na razie nie jest dla mnie, nie potrafiłem cieszyć się z tego co oglądałem, może po prostu zostawiam sobie furtkę na starsze lata. Co do fabuły to z minuty na minutę dałem się przekonać do historii, opowieść o ambitnej baletnicy może się podobać. Walka głównej bohaterki z jej fizycznością, problemy natury psychicznej, treningi prowadzone do utraty sił i zdrowia pokazują widzowi jaką wielką dawkę energii i poświęcenia musiała dać Portman w rolę.
Czarny Łabędź to nie moja bajka, aczkolwiek potrafię docenić film i śmiało zaprosić na seans takim ignorantom jak ja. 7,5/10

RED (2010) – po zawodzie na Niezniszczalnych, do kontrkandydata o palmę pierwszeństwa w 2010 na najlepszy film sensacyjny z doborową obsadą podchodziłem ostrożnie. Opinie jakie było mi czytać były na tyle skrajne, że postanowiłem zaryzykować i odszyfrować skrót zawarty w tytule.
Oznacza ni mniej, ni więcej: Retired Extremely Dangerous, a tym ekstremalnie niebezpiecznym emerytem okazał się Frank Moses czyli Bruce Willis. Frank nie wadził nikomu, mieszkał na przedmieściach, prowadził spokojny i poukładany żywot, po szalonych latach w CIA.. Fabuła przyspiesza i praktycznie do końca już nie odpuszcza, gdy po „dziadka” wpadają specjaliści od mokrej roboty. Oczywiste, że nasz twardziel im umyka i zaczyna prywatne śledztwo, podczas którego poznajemy jego znajomych z dawnych lat, a zagrali ich: Helen Mirren, John Malkovich, Morgan Freeman. Sporo musiało kosztować sprowadzenie na plan tak licznej gromadki, może i leciwych, ale zawsze gwiazd. Podjęte ryzyko opłaciło się, scenariusz choć grubymi nićmi szyty, przyprawiony humorem i dobrym aktorstwem może zdziałać cuda. Jasne, że schemat goni schemat, że to już kiedyś było, ale dlatego właśnie należą się brawa dla twórców, za stworzenie filmu który potrafi przyciągnąć widza. Mnie przykuł do ekranu i z uciechą mogę powiedzieć, iż zabawa była pyszna.
Pół punktu na plus za scenę, gdzie pojawia się wódka Sobieski. 7,5/10