środa, 18 września 2013

Star Trek V: Ostateczna granica (1989)


Star Trek V: The Final Frontier (1989) – piąta odsłona fabularnych przygód załogi statku Enterprise to opowieść o poznaniu początku istnienia wszelakiego bytu. Jams T. Kirk w odmiennych dla siebie okolicznościach (bo pod przymusem, któremu musi ulec) zmierza ku planecie, jakkolwiek by to irracjonalnie nie zabrzmiało, zamieszkanej przez Boga. Nad cała operacją czuwa nad wyraz rozumny Volcan, buntownik, kierujący się w swym życiu emocjami, a nie logiką, co jest przecież podstawową wartością tegoż gatunku. 
Szukanie korzeni, chęć odpowiedzi na podstawowe pytanie skąd się wzięliśmy i po co?, to niebezpieczny temat. Twórcy szczęśliwie nie obrali drogi religijnych dewotów, chcących nawracać ludzkość, ale też nie zrobili niczego innego. Bowiem kolejna część Treka, tym razem w reżyserii Williama Shatnera prezentuje się słabo. Reżyser podtrzymuje atmosferę znaną z poprzednich filmów, świetnie oddaje ducha załogi zaciekle walczącej z każdą napotkaną przeciwnością, ale chyba nie czytał scenariusza zanim zabrał się za kręcenie Ostatecznej granicy. Pal licho, że fabuła jest maksymalnie na czterdziestominutowy odcinek serialu, jej główną wadą jest nuda. Gdyby nie znajomość tematu i niczym nie zachwiana radość obcowania z załogantami statku, można odczuć, że przy tej produkcji zabrakło pomysłów na jej realizacje. Niestety tym razem historia nie toczy się sama, potyka się o własny ogon i nic dobrego z tego nie wynika. 5/10

wtorek, 10 września 2013

Niesamowity Spider-Man (2012)


The Amazing Spider-Man (2012) – w przypadku człowieka pająka Hollywood potrzebowało tylko dziesięciu lat by zresetować serię. Twórcy idąc na łatwiznę narazili się fanom serii, nadepnęli na odcisk każdego fana kina, który ceni sobie pomysł i inwencję. Nawet ja, mając Parkera za dziwny wybryk świata komiksu, poczułem się oszukany i zlekceważony. 
Rzucając ambicję w kąt, na przeciw samemu sobie, zdecydowałem się na seans Niesamowitego Spider-mana i zwrócić  honor twórcom. Bowiem obraz o zadręczanym przez szkolnych kolegów chłopaku, który szczęśliwie zyskał nadludzkie moce to nowa jakość w kinie o superbohaterach. Marc Webb dokonał rzeczy niesłychanej odgrywając na nowo losy Spider-Mana. Zrobił to z dystansem, humorem i bez wszechobecnego (ostatnio) mroku i zła. Dzieło z 2012 roku to opowieść nadająca bohaterowi o lepkich rękach/nadgarstkach ludzkiej twarzy. Wreszcie widz może uczestniczyć w przemianie zahukanego chłopca w obrońcę ludzkości, na sto procent. 
Reżyser ukazując młodzieńca, przemieszczającego się po mieście w sobie tylko znany sposób, odbierającego na jednym z dachów  komórkę od ciotki z zadaniem kupienia ekologicznych jajek, daje jasno do zrozumienia, że odbiorca wiadomości to swój człowiek. Ta scena genialnie ukazuje poczucie humoru twórców i jednoznacznie ociepla wizerunek nowego odtwórcy głównej roli człowieka pająka. Polecam z czystym sercem, jeśli już resety to tylko takie! 7,5/10

wtorek, 3 września 2013

Sztanga i cash (2013)


Pain & Gain (2013) – uzyskałem ból, zyskałem cierpienie, zdobyłem boleść... Te pokrętne zwroty wynikają z dosłownych tłumaczeń słów pain oraz gain i one w pełni oddają samopoczucie podczas seansu. Sztanga i cash (mieszanie dwujęzycznych słów w tytule przez dystrybutora to nieporozumienie) to film z zmarnowanym potencjałem, to dzieło chcące popisać się mięśniami, żal, że ów wspaniałe kształty zostały oparte na przeterminowanych sterydach. Naprawdę szkoda tej historii, jej tragizm można było przekazać na różne sposoby, niestety wybrano ten najbardziej chaotyczny i nijaki. I tak mamy przed sobą kilkadziesiąt minut z rzadka zjadliwego humoru, obserwujemy amatorów robiących co krok karygodne błędy, zgraje degeneratów których poczynania nie potrafią nas wzruszyć. 
Twórcom nie pomogli także aktorzy grający główne role, co więcej pogrzebali ten film całkowicie. Najlepszym z trójki głównych bohaterów był Dwayne Johnson, którego jakoś można tolerować na ekranie. Mark Walhberg (z całą sympatią dla niego) miał za dużo do zagrania i to go zniszczyło. Każda scena z jego udziałem w której trzeba pokazać emocje, odkryć się przed widzem wypada bardzo blado i sztucznie. Z uprzejmości nie będę wspominał o Anthony Mackie, bo ten to mnie denerwował nawet jak się nie odzywał. Jedynym wartym wspomnienia interesującym akcentem były postacie odegrane przez aktorów takich jak Ed Harris i Tony Shalhoub, ale to za mało by móc się cieszyć z całości.  5/10