A Dog's Life (1918) – sen w pomieszczeniu z przeciągiem nie służy niczemu dobremu, zdając sobie z tego sprawę włóczęga eliminuje tę niedogodność zakrywając nieszczelności szmatką. Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że bohater zażywał biernego odpoczynku na łonie natury, pod chmurką. Uwielbiam takie wstępy u Chaplina, rozbrajają widza w pierwszych chwilach seansu, wprowadzając w dobry nastrój.
Wnosząc po tytule, wnioskując po wstępie trwającym połowę filmu, można się spodziewać fabuły, której trzonem będzie przyjaźń człowieka z uratowanym z opresji psem. Fakt, zażyłości między wymienionymi istnieje na prawdę i do końca seansu, aczkolwiek Chaplin nie byłby sobą gdyby nie umieścił w filmie kobiecej roli. Jest nią nieśmiała śpiewaczka , dziewczyna niewinna, dowiadująca się z złych źródeł czym jest flirt. Odtwórca głównej roli mimo ciężkiego początku z artystką, szybko darzy ją uczuciem zwieńczonym doskonałym związkiem.
Chaplin pod koniec lat dwudziestych był bardzo zapracowany, przeglądając listę produkcji w których brał udział można dostać zawrotu głowy. Nad „Pieskim życiem” trwającym ponad pól godziny, filmie o dwóch wątkach z rozwinięta jak na nieme kino historią, komik zasiadł i wykonał niezłą robotę. Zagrywki komediowe, siłą rzeczy powtarzające się w jego dziełach, tutaj rozłożone są w sposób idealny. Jest czas na sprytne ucieczki przed policją, jest czas na mimikę, przekaz niewerbalny i tradycyjnie obrywanie po głowie. Tutaj nie ma przesytu jednego rodzaju żartu, obraz ma sporo powietrza, przestrzeni i ten odrobinę groteskowy klimat tamtych lat.
Zapraszam na seans w którym doznacie wspaniałej okazji (w niemym wydaniu) zobaczenia Chaplina w porządnym, dobrze skrojonym stroju w słomkowym kapeluszu, posiadającym dom, rodzinę i kominek (dymiący do wewnątrz?!). 8/10