niedziela, 29 lipca 2012

John Carter (2012)


John Carter (2012) – obraz padł ofiarą przesytu, przekombinowania i ślepego brnięcia w rozbuchaną do granic możliwości historię, gdzie logiczne myślenie praktycznie nie istnieje. Wytwórnia Disneya stworzyła doskonały przykład jak zmarnować pieniądze, jak z ogromnego budżetu stworzyć film który tylko chwilami zachwyca od strony wizualnej, a załamuje widza praktycznie w każdej innej. Najbardziej boli chyba to, iż pomysł na opowieść był naprawdę przyzwoity, ba nawet początek filmu był wykonany w sposób zachęcający do oglądania.
Niestety wszystko zmienia się kiedy tytułowy bohater przenosi się na czerwoną planetę. Czas w jakim dzieje się akcja to koniec XIX wieku, właśnie wtedy John, poszukiwacz złota, nieświadomie odbywa podróż międzyplanetarną. Dziś w dobie podróży kosmicznych i rozwiniętej technologii przebudzenie się postaci w innym świecie wywołało by totalny szok. Sto lat temu w społeczeństwie wkraczającym dopiero w okres wielkich odkryć, taka przygoda powinna wywołać paranoje i szybką śmierć z rąk rodowitych mieszkańców Marsa. Ten całkowicie nieprawdopodobny i strasznie uproszczony proces jest początkiem bredni, przeinaczeń, nonsensów jakie przyjdzie nam oglądać. Twórcy poszli na całość, dali upust swojej wyobraźni, zapominając o tym, że widz ciężko będzie miał uwierzyć w to co widzi, że mieszanie fantasy z komedią, kinem familijnym i sensacją to trudna do połączenia mieszanka, która tutaj niestety nie wyszła.
Na plus można przypisać obrazowi fakt, że nie wyszedłem z sali kinowej, nie dostałem załamania nerwowego po seansie, a moralny i artystyczny kac szybko przeminął. 5/10

czwartek, 19 lipca 2012

Breaking Bad (2008-?, sezon 4)


Breaking Bad (2008-?, sezon 4) – trzy poprzednie sezony zamieszały wśród publiczności. Serial małej stacji kablowej stał się rozpoznawalny, ceniony, a aktorzy grający główne role zaczęli wypływać na szerokie wody Hollywood. To cieszy, ponieważ Bryan Cranston jak i Aaron Paul zaprezentowali się w czwartym sezonie nadzwyczaj okazale. Udowodnili, że znajdują się na odpowiednim miejscu i wzięli na swoje barki niedociągnięcia scenarzystów i twórców serialu. 
Rzeczy trzeba nazwać po imieniu, emitowane podczas wakacji odcinki odbiegały od poziomu prezentowanego wcześniej. Początkowe odsłony rozliczają się z wydarzeniami prezentowanymi w poprzednim sezonie. Nie było by w tym nic złego gdyby nie to, że momentami wieje nudą. Jessie miota się z myślami, robi ze swojego domu melinę tylko po to by nie być sam. Walter odkrywa rąbka tajemnicy przed rodziną (wymyśla historię skąd ma pieniądze), zaczyna przewidywać przyszłość, zabezpiecza się na nią, ale to także niewiele wnosi do fabuły. Jedyne czym udało się scenarzystom przyciągnąć mnie  do ekranu to rozpisywanie dialogów w małżeństwie Whitów, ich relacje wypadają jak z życia wzięte, autentyczne i szczerze. Szczęśliwie sytuacja poprawia się około piątego odcinka, kiedy Hank przestaje litować się nad samym sobą i wtrąca nos w dawne śledztwo. Obserwowanie szwagrów pracujących wspólnie nad sprawą wytwórcy metaamfetaminy, wreszcie staje się emocjonujące. To dopiero postać agenta DEA sprawia, że sytuacja nabiera tempa, a na następny odcinek czeka się z niecierpliwością. Po przekroczeniu połowy sezonu fabuła nabiera rumieńców i wreszcie nie pozwala spokojnie usiedzieć w fotelu. Ostatnie epizody posiadają wszystko to do czego przyzwyczaili nas producenci, hipnotyzują i zapadają w pamięć. 7,5/10

piątek, 13 lipca 2012

Kontrabanda (2012)

Contraband (2012) – kto ma ochotę zobaczyć coś oryginalnego niech sięgnie do skeczu kabaretu Ani Mru Mru z Tofikiem w roli głównej, albo zobaczy coś z klasyki, bowiem Kontrabanda schematem stoi i nic sobie z tego nie robi. Od początku, dosłownie na samym starcie zgadujemy, że ten co zaczyna wieść uczciwe życie będzie musiał wstąpić na dawną ścieżkę zbójowania. Domyślać się też można jak cała historia się zakończy, jak prowadzona będzie akcja i to, że zobaczymy wyczyny „czasowo-kaskaderskio-niekoniecznie-logiczne uzasadnione.
Chris Farraday, od jakiegoś czasu prowadzi własny legalny biznes, montując alarmy. Chris do niedawna trudnił się przemytem, w branży funkcjonował jako Houdini szmuglerki. Nieszczęśliwie jego szwagier dalej zajmuje się podobnym fachem i natrafiając na kontrolę celną wyrzuca za burtę drogocenny towar, za który będzie musiał zapłacić właścicielowi.
Głównym problemem filmu jest fakt wypełniania scenariusza punkt po punkcie w sposób tak podobny do setek innych. Historia nawet kiedy ma zaskakiwać nie czyni tego w sposób opadania szczęki u widza, a tylko wprowadza czynnik zmieniający odrobinę linię fabuły. Później wchodzimy do lasu gdzie na każdym drzewie widnieje tabliczka z opisem danego pomnika przyrody. Taka jazda jest nam fundowana do samego końca. Jasne, że jest trochę akcji, są sytuacje gdzie bohater musi chronić najbliższych nie patrząc na nic, co potrafi podnieść ciśnienie, ale to wszystko wygląda jak klisza kliszy. Aktorzy mogący podnieść dzieło z wysypiska próżności i braku pomysłów (film jest amerykańską wersją Reykjavik-Rotterdam) nie zrobili tego. Nie winię Marka Wahlberga, ponieważ zagrał przyzwoicie i nie można mu szczególnie niczego zarzucić. Żal, że Ben Foster tak mało gościł na ekranie, a kiedy już to robił nie dawał z siebie wszystkiego czym dysponuje jako aktor. 5/10

sobota, 7 lipca 2012

Nietykalni (2011)

Intouchables (2011) – nie przepadam za filmami tak popularnymi i chwalonymi jak ten, niechętnie zaglądam na podwórko, które z założenia ma mnie rozłożyć na łopatki, rozbawić i wprawić w idealny nastrój. Nonkonformistyczne podejście do spraw mniej lub bardziej istotnych nie pozwala się śmiać, wzruszać na dziele tak rozchwytywanym i modnym w środowisku blogerów. 
Tajemnica to domena kobiet, więc bez „kozyry” mogę napisać, że film mnie zachwycił, rozbawił, wzruszył, dał chwilę oddechu od codzienności, a narzekania z wstępu i moje niepoddawanie się owczemu pędowi w tym przypadku muszę włożyć między bajki. Francuzi sprawili, że kolejny raz czułem się na seansie jak zaczarowany, jako uczestnik w czymś pięknym, zabawnym i niegłupim. Wytwórcy najlepszych na świecie bagietek z prawdziwej historii zrobili interesujący film, który porywa szczerością, humorem i niefatalistycznym poglądem na poważną chorobę, a to świadczy o dystansie do samego siebie i wielkiej tolerancji w dobrym tego słowa znaczeniu.
Nietykalni to opowieść o przyjaźni dwóch mężczyzn, zrodzonej praktycznie od pierwszych chwil poznania się. Jeden z nich to sparaliżowany od szyi w dół milioner, a drugi zajmuje się życiem na ulicy i pobieraniem środków do życia z zasiłku. Twórcy nie meczą widza wydłużającymi się scenami, kiedy bohaterowie się poznają i powoli zaprzyjaźniają. Tutaj chemia jest od początku, mamy do czynienia z koalicją nieprzesłodzoną, szczerą i oddającą naturę obu postaci. Olivier Nakache, Eric Toledano jako autorzy oddają w sposób prawdziwy korelację pracodawcy z pracownikiem, pokazują jak odmienne światy mogą się wzajemnie uzupełniać, rozumieć i szanować. W perfekcyjny sposób potrafią wyśmiać wywindowane do niebotyczych cen dzieła sztuki, ośmieszyć konwenanse wyższych sfer oraz przedstawić codzienność człowieka z blokowiska.
Fabuła czasami idzie na skróty, są chwile delikatnie oderwane od rzeczywistości, ale te mankamenty wynagradzają aktorzy. Nietykalni to popis aktorski głównych bohaterów. François Cluzet jako osoba sparaliżowana gra tylko twarzą, aczkolwiek robi to na tyle przekonująco, że wiara w jego kalectwo nie wymaga wielkiej wyobraźni. Główne postaci są dwie i choć się nawzajem równoważą i uzupełniają to jednak Omar Sy zawładnął ekranem. Aktor posiada nieskończony wachlarz mimiki twarzy, bawi najmniejszym gestem i sprawia, że chce się go oglądać. Polecam, wspaniałe kino. 8,5/10

niedziela, 1 lipca 2012

Star Trek II: Gniew Khana (1982)

Star Trek: The Wrath of Khan (1982) – po pierwszym kontakcie z kinową odsłoną Treka, kolega milczący_krytyk wyjaśnił mi na czym polega fenomen owych filmów. Mądrzejszy o wiedzę, z wielką przyjemnością, ogarnięty pozytywnym nastawieniem zabrałem się za film. Nie twierdzę, że stałem się zagorzałym fanem serii, ale zaczynam pojmować dlaczego często kiczowaty, nie do końca dopracowany film może się podobać.
Na dzień dzisiejszy opisywany film nie ma prawa obronić się jeśli chodzi o efekty specjalne, nie można mu zarzucić tandetnego wystroju statków kosmicznych, bo nie mieli w latach osiemdziesiątych green boxa ułatwiającego wypełnić luki w budżecie. Można pochwalić obsadę, aktorzy zagrali wyśmienicie, a fabuła choć banalna nie raniła zmysłów widza. Tytułowy Khan (Ricardo Montalban), za zaszłości historii pragnie zemsty na kapitanie Kirku. Jest przekonany, że dowódca statku Enterprise musi udać się w zaświaty, a on sam aspiruje do stanowiska wielkiego władcy kosmosu. Odwet zaczyna się od przejęcia stacji kosmicznej na której znajduje się urządzenie potrafiące zdziałać cuda, a konkretniej może na planecie gdzie życie dawno już ustało odtworzyć je na nowo. Jednakże sami naukowcy prędko zorientowali się, iż narzędzie zastosowane na zamieszkałym ciele niebieskim zrobi z niego świat bogaty w zieleń, tlen nie wliczając w to populacji już tam mieszkającej.
Fabuła nie należy do skomplikowanych, nie jest rozbudowana, wielopoziomowa ale śledzenie losów bohaterów potrafi sprawić delikatną przyjemność. A obserwujemy aktorów, którzy znają się z pierwszej części, co widać na planie. Odtwórca głównej roli William Shatner niepodzilnie rządzi na ekranie, jest tym który spaja wszystkich aktorów, to dzięki niemu ekipa daje z siebie tyle na ile jest w stanie z sporą domieszka swojskości i widoczną chemią pomiędzy nimi. To Shatner na swoich barkach trzyma obraz jako całość, to facet którego chciało by się zaprosić na imprezę nie zważając na fakt prawdopodobnej interwencji służb mundurowych wezwanych przez sąsiadów.
Zemsta Khana to dzieło lekko przebrzmiałe, poddające się zębowi czasu, aczkolwiek dobrze zagrane, z nutką humoru tuszującego wszystkie niedoskonałości. 7/10