sobota, 15 listopada 2014

Wstyd (2011)

Shame (2011) – ten film pobił rekord w dziedzinie: jestem w poczekalni, możesz mnie zobaczyć kiedy tylko chcesz. I choć był dostępny na wyciągnięcie ręki, musiał czekać trzy lata na swoją kolej. Wiedziałem czego mogę się po nim spodziewać więc ciężko było się zdecydować na seans penetrujący dramat uzależnienia, trudno znaleźć dzień odpowiedni na taki temat... Aż pewnego, pięknego niedzielnego ranka podjąłem, niczym główny bohater filmu, stanowczą decyzje i oto jestem zaznajomiony z obrazem. Po tych kilkudziesięciu minutach seansu można śmiało stwierdzić, że Michael Fassbender (wspaniała, namacalna gra aktorska) obnażył się widzowi w sposób kompletny. Już w jednej z pierwszych scen śmiało przechadza się po swoim mieszkaniu nie zawracając sobie głowy ubraniem, czy bielizną. Nagości jest tu faktycznie sporo i często widujemy ją na pierwszym planie. Ale jest ona tylko konsekwencją czynów głównego bohatera, który tylko na kilka chwil potrafi wykrzesać z siebie człowieka mieszczącego się w ramach normalności. Przez większą część czasu Brandon zmaga się z samym sobą z uzależnieniem niepozwalającym dzielić życia z kimś bliskim. Miota się od jednego zaspokajanie potrzeb do następnego. Niestety nic konstruktywnego z tego nie wynika, a tylko utwierdza widza w przekonaniu jak ciężką batalie toczy Brandon. 
Film nie jest przyjemnym doznaniem, nie daje żadnych wskazówek, jakichkolwiek rozwiązań. Obserwujemy urywek z życia nieszczęśliwego człowieka i tyle. Domyślać się tylko możemy jakiej traumy musiał doświadczyć, by stać się tym kim jest dziś. I choć ciężar tego filmu zostaje jeszcze chwilę po napisach końcowych, warto go znać. 7/10