środa, 1 lutego 2012

Giganci ze stali (2011)

Real Steel (2011) – Charlie Kenton, skończył już z boksowaniem, ale ta kwadratowa arena nadal jest mu bliska. Z tą różnicą, że w szranki na ringu z przeciwnikiem staje robot. W 2020 to norma, ludziom znudziły się tradycyjne potyczki. Krew, pot i łzy zastąpił smar, zgrzytanie blachy i latające w powietrzy części zawodników. Ten dorosły mężczyzna porusza się w świecie nielegalnych walk i szemranych zakładów niczym dziecko na placu zabaw, czyny wyprzedzają myślenie. W ten ogromny chaos wpada jeszcze jedno zdarzenie. Pod swoje skrzydła, z przymusu i wielce niechętnie musi przygarnąć na czas wakacji 11 letniego syna.
Czy ten schematyczny z rażącymi po oczach banałami może się podobać? Czy gdy mój syn dorośnie do dwugodzinnych nie animowanych filmów, to chętnie zobaczę Gigantów ze stali ponownie? I czy w końcu można przyklasnąć dziełu bazującemu na najniższych emocjach, nie wstydzącemu się brnąć ścieżką przeoraną tak, że nie przypomina już szlaku komunikacyjnego? Tak!. Dlaczego? Ponieważ ta dmuchana przez cały seans bańka nie pęka nam pod koniec w twarz powodując bezwolny grymas. Staje się elementem dobrej zabawy angażując w nią całą rodzinę. Sceny gdzie dorosły widz zagryza zęby by się nie odezwać (o jakie to...) w gronie familijnym, występują z rzadka i trwają mniej niż mrugnięcie oka. Obraz ma ciekawą, dynamiczną ściekę dźwiękową, solidnie podkręcającą atmosferę i niejednemu zgredowi zeszkli oko, przypominając pierwsze podrygi Rocky'ego. Twórcy zafundowali widzowi nowoczesny film familijny angażując do niego walczące maszyny (pierwszorzędny wygląd i prezencja tych urządzeń zagłady) podpierając się tradycyjnymi środkami wyrazu. 7/10