Cars 2 (2011) – nie wiem czy to moje piękne oczy, czy to polityka Cinema City, ale przy kasie pani bileterka poinformowała mnie, że 4 letnie dzieci nie płacą! Więc już na początku nasz nastrój przed seansem poprawił się o jakieś 14 złoty. Jednak bardzo szybko podupadł, a podniósł się dopiero na końcu, tuż przed napisami.
Przed pójściem do kina z żoną i dzieckiem, wiedziałem jedno, że może być ciężko. Po tych wszystkich zapowiedziach które widziałem, domyślałem się, że twórcy zaczną film od mocnego uderzenia. Miałem racje, pierwsze 10 minut to strzelanie, groźnie wyglądające postacie, wybuchy i głośna muzyka. Mnie osobiście ten cały zgiełk nie poruszył, ale mój syn siedział już na kolanach żony, z stwierdzeniem: „gdzie stoi nasz samochód, ja chce do domu”.
Na nasze nieszczęście Pixar zdecydował się odejść od wyścigów, rywalizacji, dokonywania wyborów, pokazywania czym jest przyjaźń na rzecz wielkiej bezsensownej rozpierduchy. Przepraszam, były wyścigi, rywalizacja ale tylko jako tło, jako wypełniacz dla filmu szpiegowskiego. Ponieważ znany z swojej gapowatości Złomek, przez dziwne zbiegi okoliczności zostaje wciągnięty w szpiegowską aferę, a główna postać pierwszej części McQueen, zostaje zepchnięty na drugi plan.
Jeśli by podzielić film na cztery części to wyścigi i cała atmosfera wokół nich to tylko 25% całości. Ten malutki fragment filmu, był naprawdę interesujący (z punktu widzenia czterolatka). Kolorowe samochody w pięknie wykonanych sceneriach ścigające się o laur najszybszego. Wtedy mój potomek, spokojnie zasiadał na fotelu, zajadał popcorn i cieszył się filmem. Jednak ta sielanka bardzo szybko się kończyła i znowu trzeba było dołożyć do pieca z nikomu nie potrzebnym wątkiem spisku starszych modeli samochodów, z dominacją nad światowymi złożami ropy.
Animacje Pixara zawsze miały drugie dno, solidne przesłanie (Toy Story jest mi do tej pory obce, ale z zaufanych źródeł wiem, że to prawda), a tutaj ktoś ewidentnie poleciał z widzem w kulki. Zdaje sobie sprawę, że pierwsza część była tylko dobrze zrealizowanym obrazem, bez większej głębi, ale miało to coś. To co zatrzymuje rodzica i dziecko przed ekranem i pozwala im się cieszyć z oglądania filmu. Może mój syn jest jeszcze za mały na takie przygody swojego idola (faktycznego idola, który wzbudził w moim dziecku miłość do samochodów, do wyścigów, a czołówkę tegorocznej GP F1 potrafi wymienić podczas snu), albo zwyczajnie twórcy się nie popisali. Może chcieli zabrać głos w sprawie przyszłości ropy naftowej, ochronie środowiska, nie wiem. Wiem za to, że nam się taki McQueen nie podoba. 4/10
2 komentarze:
Oj szkoda, szkoda, że ta druga część nie nadaje się już dla najmłodszych. Myślałam, że po obejrzeniu 20 razy części pierwszej, teraz w końcu będzie można odsapnąć i zobaczyć 20 razy część drugą :)A okazuje się, że pierwsza część dalej jest niezastąpiona!
Pierwszy od wielu lat film Pixara, który ominąłem w kinie - no chyba, że jeszcze mi się coś odwróci i zdecyduję się wybrać. Po recenzjach widzę, że chyba jednak szkoda zachodu. Słusznie, że wspomniałeś o Toy Story: trzecia część tej jednej z najlepszych trylogii w historii światowego filmu, jest arcydziełem szarpiącym nerwy widza od początku do samego końca. Tylko, że tam podstawą od początku byli bohaterowie, za którymi się szło, i o których się troszczyło. A pierwsze "Auta" to po prostu kapitalnie zrobiona technicznie (wręcz foto realistycznie) bajka ze standardowymi przesłaniami o roli przyjaźni i potępieniem wyścigu szczurów współczesnych czasów.
Nie widziałem w tym dobrego materiału na sequel już od początku, choć liczyłem, że Pixar może jednak zaskoczy. No i zaskoczył...ale chyba na minus.
Prześlij komentarz