Rango (2011) – głównym bohaterem filmu jest kameleon. Gad, żyjący wśród ludzi, wiodący spokojny, acz niespełniony żywot. Pierwsze sceny przedstawiają głównego bohatera jako reżysera dyrygującego obsadą, składającą się z plastikowej rybki, tułowia lalki i drzewa o drewnianym talencie aktorskim. Akcja szybko przyspiesza, kiedy samochód w którym podróżuje poczciwy kameleon, napotyka na swojej drodze pancernika (tak mi się zdaje), a kierowca wartkimi ruchami stara się nie zderzyć z samochodami z naprzeciwka. W wyniku szamotaniny, akwarium, dom naszego bohatera, z impetem ląduje na asfalcie. Kameleon poznaje, szczęśliwie ocalonego pancernika, który staje się jego doradzą i przewodnikiem. Rango trafia w końcu do miasteczka Pył. Z wrodzoną skłonnością do przesady, wtapia się w środowisko i szybko zyskuje uznanie lokalnej społeczności. Mianowanie na szeryfa było formalnością, jednak zadanie z którym przyjdzie się zmierzyć nowemu włodarzowi, już takie oczywiste nie będzie.
Całokształt wydaje się być przyzwoity, ale poszczególne elementy składające się na efekt końcowy momentami kuleją. Jako widz ciężko miałem się przekonać do tej historii. Jasne, że można zaakceptować wizję twórców o miasteczku na środku pustyni, zamieszkałe przez drobne zwierzątka pod przewodnictwem zabawnego kameleona. Aczkolwiek wymyślenie tak dziwacznego tworu ma nam raczej zamydlić oczy i sprzedać banalny scenariusz z ciekawą oprawą graficzną. Co z tego, że troska o obraz jest na bardzo wysokim poziomie, jeśli cała reszta ledwo się broni. Humoru, mimo dobrej roli Deppa, praktycznie nie doświadczamy. Historia jest przedstawiona ciekawie, narratorem są cztery sowy, śpiewające o rychłej śmierci szeryfa, która nie następuję. Tyle, że nie powodowały one u mnie salw śmiechu, a tylko myśl, że ktoś to ciekawie zrealizował. Film wygląda jakby na sam przód zrobiono wszystko na komputerze, potem napisano szybko scenariusz, by w końcu na kilka dni zatrudnić Deppa, bo wiadomo, że jego nazwisko na plakacie dobrze wygląda. 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz