Oblivion (2013) – to fantastyczny przykład na to jak magiczne i ogłupiające potrafi być kino. Bo kiedy w jednej z pierwszych scen przyjdzie widzowi delektować się umięśnionym torsem głównego bohatera, ciężko się nie zastanawiać nad słusznością tej sceny. Dlaczego? Kto śpi przykryty mając spodnie z piżamy, a góry brak? Gdzieś pośrodku filmu reżyser daje popis swojej próżności, bądź ulega potrzebom rynku, bowiem bez żadnego powodu rozbiera do podkoszulka Olgę Kurylenko. W tym przypadku nie ma nad czym dyskutować bo i widok przyjemny i scena pełniejsza, zaznaczam tylko fakt sztucznego uatrakcyjniania obrazu. No i chyba najbardziej widoczna iluzja, to kadry z głównymi bohaterami. Tom Criuse ma o 5 centymetrów mniej od urodzonej w ZSRR aktorki, a za sprawą sprytnej pracy kamery, odpowiedniej perspektywy, jakoś tego na ekranie nie widać.
Niepamięć to obraz nad którym można się znęcać do upadłego, bo i historia słaba i aktorstwo nie prezentuje się w najjaśniejszych barwach, ale mimo tych wad dzieło pod przewodnictwem reżysera o swojsko brzmiącym nazwisku (Joseph Kosinski) ma coś do zaoferowania. Magnesem powodującym ślinienie się przed ekranem jest perfekcyjna współpraca autora zdjęć (Claudio Miranda ponownie spisał się wyśmienicie) z niewidocznymi dla szarego zjadacza chleba efektami specjalnymi. Przez cały seans ani razu nie przyszło mi na myśl, że mam do czynienia z sztucznie wygenerowaną rzeczywistość, spędziłem dwie godziny ciesząc swoje oczy. Ujmuje w tym filmie fakt, iż zniszczona planeta nie jest ukazana w szarych postapokaliptycznych barwach. Miranda świetnie obrazuje przemijający czas, ilustruje w naturalny sposób wydarzenia sprzed lat, przy okazji nie atakując widza mnogością szczegółów, stawiając na prostotę. 6/10