The Artist (2011) – z wielkim żalem muszę wyznać, że po seansie byłem zawiedziony, a co gorsza wynudziłem się jak cholera. Film będący hołdem dla kina niemego, ukłonem w stronę starych dobrych czasów nie trafił w moje gusta ani trochę. Przyzwyczajony do twórczości Chaplina, gdzie humor przeplata się z ciekawym i mądrym przekazem, gdzie na każdym kroku widać uwielbienie dla sztuki i geniusz reżysera, tutaj dostałem czarno biały, pusty film w formacie 4:3, który dłużył się w nieskończoność. Znużenie dopadło mnie gdzieś tak w połowie seansu, i z małym wyjątkiem trzymało do końca.
Nie chcę negować filmu jako całości, bo ten może się podobać, może sprawić, że współczesny widz sięgnie po zakurzone starocie, pozna kino z jego początków, aczkolwiek jak dla mnie coś tutaj nie zagrało tak jak powinno. Ten pozbawiony kolorów film wygląda tak bezdusznie jak to tylko możliwie, nie ma w sobie tej iskry co np filmy komika, brak mu zwyczajnie kultu na który trzeba pracować latami. Przez większość seansu miałem niestety wrażenie, że obrazy przelatujące przed oczami są wykalkulowane, precyzyjnie wyliczone, zrobione tak by kinoman dziękował, że taki film jak Artysta w ogóle powstał.
W 2011 powstały dwa obrazy poświęcone narodzinom X muzy, drugim z nich był Hugo i jego wynalazek. Teraz śmiało mogę przyznać, że dzieło Martina Scorsese w moim odczuciu wypadło okazalej. Rozdmuchane do granic możliwości pełne przepychu kino, celniej trafiło w moje serce, bardziej intensywnie wbiło się w świadomość. Co jest doskonałym przykładem na to, że skromność nie zawsze musi być cnotą. 5/10
6 komentarze:
Ja wręcz przeciwnie, tak jak nie lubię kina niemego, bo wydaje mi się sztuczne, na siłę zabawne i w gruncie rzeczy o niczym, tak "Artysta" spodobał mi się ogromnie, właściwie za wszystko. Za te wszystkie zabawy z obrazem, z możliwościami jakie wynikają ze współczesnego kina, za aktorów, dowcipny i niezwykle pomysłowy scenariusz, muzykę i wreszcie ciekawą i niesamowicie optymistyczną historię. Nie wiem, może gdybym oglądał ten film w domu, nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia, ale w kinie, na wielkim ekranie, to była czysta magia.
Pozdrawiam
Podobnie jak milczący krytyk oglądałem ten film w kinie i wówczas ten film mnie zaczarował :) Nie mogę więc powiedzieć o nim złego złego. Lubię Chaplina, Keatona i innych twórców kina niemego, ale "Artysta" wcale nie wydał mi się pustą kalką tych starych filmów. Poza tym podobał mi się znacznie bardziej niż "Hugo i jego wynalazek".
Edit. Tam miało być oczywiście "Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa" :)
"Artysta" to film, który miał być wielkim hitem, no a w moich oczach wypadł podobnie jak u ciebie. Nic specjalnego w nim nie było, naprawdę zawiodłem się strasznie. Bardzo podobała mi się Berenice Bejo, liczyłem na Oscara dla niej, ale niestety nie dostała :( Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
milczący, Mariusz - pewnie coś w tym jest, że Artysta w kinie jest innym, bardziej doniosłym przeżyciem. W warunkach domowych, jak dla mnie stracił całe piękno.
Paweł - i takie, zgadzające się ze mną komentarze, lubię ;)
pozdrawiam
Wspaniała puenta notki! Popieram, zresztą jestem w totalnym szoku, bo myślałem,że jestem jedyną osobą na świecie, która się tym filmem tak nie zachwyciła. A oglądałem go w kinie, na dużym ekranie, w komfortwocych warunkach, i nic nie pomogło. Film ma genialną rolę Dujardine'a, który daje z siebie wszystko aktorsko i fizycznie, muzyka jest też wspaniała i czasem do niej wracam, ale jakoś całość nie widzę w tej historyjce nic zachwycającego.
No i absolutnie się zgadzam: to właśnie Hugo jest celebracją kina na pełnych obrotach.pozdrawiam!
Prześlij komentarz