The Apartment (1960) – CC Baxter, właściciel tytułowego mieszkania, człowiek o całkowicie niezasłużonej opinii, kobieciarza. Prawdą jest, że w jego czterech kątach często było słyszeć odgłosy dobrej zabawy, ale to nie właściciel mieszkanie był ich sprawcą. Baxter pracuje w dużej firnie ubezpieczeniowej i któregoś dnia jeden z kolegów poprosił go o wypożyczenie na chwilę mieszkania. W szybkim czasie wynajem na godziny stał się normą, nasz bohater z kalendarzykiem, ustalał godziny i dni spotkań około rozrywkowych w jego pieleszach. Powodem dla którego znosił te niedogodności była wizja awansu. Czwórka „przyjaciół” tak bardzo pragnąca zagrzać inne, zakazane łoże, miała dojścia, kontakty, ich dobre słowo czyniło cuda w dziale kadr. Nasz księgowy mimo przepełnionego mieszkania był bardzo samotnym człowiekiem, ciężko bowiem poznać kobietę nie mając się z nią gdzie podziać po randce na mieście. Jedynymi chwilami w których serce Baxtera biło szybciej, było kilka chwil w drodze do pracy. Windą, którą dostawał się na swoje 19 piętro kierowała, piękna i bardzo sympatyczna Fran Kubelik.
Film obejrzałem z okazji: czas na klasykę, czas zobaczyć coś w odcieniach szarości. I jak to nie raz już bywało mam tylko dwa zasadnicze wnioski. Amerykanie na początku lat sześćdziesiątych mieli do dyspozycji klimatyzatory w domach, gotowe posiłki do przygrzania w piekarniku, kina, teatry, taksówki, wieżowce, firmy ubezpieczeniowe zatrudniające ponad 30 tysięcy pracowników oraz ręczniki papierowe!
Druga konkluzja dotyczy treści filmu, realizacji, aktorstwa. Oraz odpowiem na pytanie dlaczego warto zapoznać się z opisywanym filmem. W sumie o treści już było, więc wszystko wiecie, no prawie, wypisywanie dalszych faktów mogło by popsuć seans. The Apartment kręcony jest w starym dobrym stylu, akcja rozwija się powoli z wielką gracją, znaczenie ma historia i postacie w niej zawarte. Obraz mimo, że ma ponad pól wieku w ogóle nie stracił na świeżości, ma wydźwięk bardzo uniwersalny i pomimo lekkiej atmosfery, reżyser potrafił wpleść kilka poważnych momentów.
Wreszcie dotarłem do aktorów, główne role zagrali Jack Lemmon (C.C. Baxter) oraz Shirley MacLaine (Fran Kubelik). Lemmona oglądałem w bardziej współczesnych produkcjach, stricte komediowych. Ale trzeba sięgnąć do starszych dzieł by dowiedzieć się jakim talentem włada ten człowiek. Stworzył bardzo przekonująca postać, w scenach gdzie w sumie nic wielkiego się nie działo grał całym ciałem, każdy gest miał znaczenie, potrafił zainteresować widza tak błahymi czynnościami jak sprzątanie mieszkania i przygotowywanie posiłku. Natomiast MacLaine przyszło zagrać kobietę, nieszczęśliwie zakochaną. Potrafiła zainteresować widza od samego początku pojawienia się na ekranie.
Zapraszam, dziś nie zobaczycie tak dostojnie i z wyczuciem zrealizowanej komedii romantycznej. 8/10
4 komentarze:
W filmografii Billy'ego Wildera mam straszne braki :) Widziałem jedynie "Bulwar Zachodzącego Słońca" i chyba "Garsoniera" będzie moim następnym, skoro tak ciepło przyjąłeś film :)
Pozdrawiam
Z ręką na sercu muszę wyznać, że film zobaczyłem z przypadku, magnesem była para głównych bohaterów. Dzięki za wskazanie reżysera... lista filmów do zobaczenia wydłuża się w nieskończoność :)
pozdrawiam
Masz bardzo wnikliwe spostrzeżenia :) Oczywiście podpisuję się pod recenzją, ja również dałem się zaczarować "Garsonierze", choć i tak przyznam , że to nie jest mój ulubiony film Billy'ego Wildera. Z jego filmografii polecam głównie dwa tytuły: Bulwar zachodzącego słońca oraz Świadka oskarżenia. Zwłaszcza ten pierwszy to jeden z najważniejszych filmów kiedykolwiek nakręconych w Hollywood (i o tym Hollywood też opowiadający).
Zauważyłem pewną prawidłowość na blogu: im dłuższy wpis, tym lepszy O_O
pozdrawiam
dzięki szymalan :)
czasami wyjdzie mi dłuższy wpis, z jakości nigdy nie jestem zadowolony w 100%, ale publikuje bo co mam zrobić? :)
Prześlij komentarz