poniedziałek, 11 lipca 2011

Tron: Dziedzictwo (2010)

TRON: Legacy (2010) – wspaniały, niesamowity, dopracowany w każdym szczególe, zostający ze mną nawet gdy krążek przestaje się kręcić. Pozwala zapomnieć o otaczającym nas świecie, ukazuje nowy wymiar w którym chce się zanurzyć i pozostać na dłużej. Mówię oczywiście o albumie z ścieżką dźwiękową autorstwa zespołu Daft Punk, podobną opinię o filmie napisałbym tylko pod przymusem, ewentualnie w artykule sponsorowanym. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca, więc zapraszam na mały wykład, dlaczego Tron Legacy nie dorównuje soundtrackowi.
Dwudziestosiedmioletni Sam Flynn, dorastał bez ojca, który zaginą w tajemniczych okolicznościach. Sam dostaje wiadomość, że ojciec może jednak żyć i potrzebować jego pomocy. Okazuje się, że senior Flynn (Jeff Bridges), geniusz w świecie informatyki, wynalazca, został uwięziony w wirtualnym świecie. Syn odnajduje tajemne biuro ojca i ku swojemu zdziwieniu także ląduje w wirtualnej przestrzeni. Wpada w sidła zastawione przez CLO, wirtualnego odpowiednika starszego Flynn'a, któremu znudziło się bycie podwładnym, a i władza w niematerialnym świecie powoli przestaje mu wystarczać.
To co najbardziej doskwiera filmowi to nuda, to brak jakiejkolwiek więzi z bohaterami i całkowita obojętność na to co się za chwilę wydarzy. Twórcy nie potrafili mnie zainteresować, bądź co bądź ciekawą, historią. Stworzyli doskonale wyglądający komputerowy świat, ale zapomnieli o fabule. Gdyby nie wychwalana wcześniej muzyka i kilka bodźców z otoczenia (kawa się sama nie zrobi, a tym bardziej nie przypełznie na stolik) pewnie bym zasnął. Był bym zapomniał, jest jeszcze jeden szczegół który podnosił mi ciśnienie i nie pozwolił oddalić się w krainę snu. Komputerowo wygenerowana twarz młodego Bridges'a wyglądała cholernie sztucznie. Problemy z mimiką i te „martwe” spojrzenie przyprawiały mnie za każdym razem o małą histerię. Dziwię się, że producenci wypuścili tak nie dopracowany efekt specjalny. Innowacyjny, ale jednak jeszcze nie do końca dobrze wykonany, a przez to odbiór całości zostaje zakłócony.
Dźwięki zapodane przez Daft Punk górują nad filmem, wydaja się być stworzone przez profesjonalistów, którzy lubią swoja robotę. Dzieło Francuzów rozbrzmiewa przez cały film z różnym natężeniem, jest w nim sporo życia, zróżnicowania, energii, czego niestety o obrazie powiedzieć nie można. 5,5/10

1 komentarze:

milczacy_krytyk pisze...

W gruncie rzeczy się zgadzam z tym co napisałeś. Produkcję tą ratuje wyłącznie fenomenalny sundtrack - słucham od prawie już roku i się nasłuchać go nie mogę - a niektóre remixy! cud miód. Fabuła ciekawa nie jest, chwilami wieje nudą i gdyby nie muzyka napędzająca akcję można by było zasnąć. Ale w kinie obraz wyglądał niesamowicie. I nawet 3D nie wyszło tak źle. U siebie oceniłem go wyżej, ale pewnie gdybym obejrzał go w domu, ocena byłaby zbliżona do Twojej.

Pozdrawiam