Sala samobójców (2011) – nie miałem zamiaru oglądać tego filmu w kinie, zdawałem sobie sprawę, że trzeba do niego podejść w odpowiednim czasie z takim też nastawieniem. Cierpliwie chciałem czekać na wydanie płytowe i w zaciszu domowym ocenić dzieło Komasy. Plan runął kiedy okazało się, że bilety na piątkowy pokaz Rio rezerwować trzeba było wcześniej, zostało mi więc męczyć się z polska produkcją...
Głównym bohaterem jest Dominik (Jakub Gierszał, bardzo dobra rola), chłopak wywodzący się z dobrej rodziny, gdzie miłość i wspólnie spędzony czas były zastępowane przeróżnymi gadżetami. Sala samobójców to opowieść o nastolatku, który odkrywa siebie, swoją seksualność, a jako, że żyjemy w wielce „tolerancyjnym” kraju, za upublicznienie swoich poglądów, zostaje odrzucony przez środowisko. Ucieka do wirtualnego świata, dosłownie zamyka się na ten zewnętrzny i w końcu może poczuć się potrzebny i akceptowany. Twórcy poruszają temat samobójstwa, odizolowania się od społeczeństwa, pokazują co może wydarzyć się kiedy dziecko dostaje wszystko oprócz rodzicielskiej miłości.
...zmęczony byłem jak diabli, wyjście z kina, powrót do domu, szukanie samochodu na parkingu to czynności normalne niczym oddychanie, ale po Sali samobójców jakieś takie mało znaczące, nierealne. Wchodząc do domu potrafiłem tylko usiąść w fotelu i rzucić: co za pojebany film. Przepraszam za ten skrót myślowy, ale jestem przekonany, że nie tylko ja miałem taki po projekcji. Podczas dwóch godzin spędzonych z obrazem, negowałem prawie wszystko, podchodziłem do wydarzeń z praktycznego punktu widzenia, starałem postawić siebie w sytuacji bohaterów i za grzyba nic mi nie pasowało. Nie potrafiłem pogodzić się z przedstawionymi faktami. Jedyną radą na „cieszenie” się filmem jest zostawienie za drzwiami swoich przekonań, wartości, trzeba otworzyć się na ponury i brutalny świat. Na rzeczywistość która przygnębia, daje do myślenia i pomaga określić co jest naprawdę niezbędne do egzystencji.
Zapraszam, wielki sukces reżysera i polskiego kina. Obraz solidny, współczesny, daje solidnego kopa. 8/10
Yogi Bear (2010) – półka z filmami ugina się od ich ciężaru, ścieranie kurzu z pudełek staje się rytuałem, a właściciel solidnej kolekcji uparł się na film którego miejsce jest w telewizji w niedzielny poranek. Powodem tego przedsięwzięcia są wspomnienia z dzieciństwa w których główną role odgrywa pewna kaseta VHS. W czasach kiedy polska telewizja oferowała widzowi 2 kanały, oglądanie kreskówek kończyło się na nieskończonym odtwarzaniu kaset na sprzęcie, o tajemniczo dziś brzmiącej nazwie, jaką jest: magnetowid.
Aktorska wersja kreskówki to historia niesfornych niedźwiedzi, których ulubionym zajęciem jest wykradanie koszyków piknikowych turystom. Dla przypomnienia, akcja dzieje się w parku Jellystone, którym zarządza strażnik Smith, miłośnik przyrody i mimo kłopotów z Yogim i Boo Boo, ich wierny przyjaciel. Pewnego dania nad parkiem zawisły czarne chmury, właściciele ziem na których leży park chcą go przekształcić w miejsce bardziej dochodowe, a bogaty drzewostan ma być zrównany z ziemią. Wymienieni bohaterowie, plus pewna reporterka będą robić wszystko by do tego nie doszło, za wszelka cenę będą chcieli uratować te urokliwe miejsce.
Pomysł na fabularny film o parku Jellystone i jego mieszkańcach od początku wydawał się trochę szalony, ciężko było sobie wyobrazić jak to ma wyglądać (obecnie kręcone są Smerfy, także z żywymi aktorami, zaczynam się bać). Moim zdaniem dostaliśmy film dla przedszkolaków, który dorosły jakoś przeboleje. Oglądałem go w wersji dubbingowanej i mam mieszane uczucia. Głosu niedźwiedziowi w zielonym kapeluszu użyczył Adam Ferency i tutaj wszystko poszło gładko, profesjonalnie, a nawet kilka razy się zaśmiałem. Niestety Zamachowski który udzielał się jako Boo Boo wypadł słabo, jego głos przepuszczony był przez komputer, ewentualnie nawdychał się helu i odgłosy wydawane przez mniejszego misia były momentami niestrawne. O reszcie nawet nie wspominam, poziom podkładanych głosów był naprawdę bardzo słaby, większe zróżnicowanie i oddanie słyszę w kreskówkach na MiniMini.
Jest kolorowo, komputerowo wygenerowane postacie wyglądają świetnie, aż chciało by się je przytulić, czas potrzebny na seans to nieco ponad godzina, więc tragedii i niepotrzebnych dłużyzn brak. 4,5/10
8 komentarze:
Aż tak z tą 'Salą Samobójców'? U mnie takiej reakcji ten film nie wywołał, aczkolwiek cieszę się, że jest nareszcie polski twórca, który idzie w stronę naprawdę dobrego komercyjnego kina. Komasa ma świetnie opanowany warsztat i choć popełnia dużo błędów jeśli chodzi o scenariusz, to mimo wszystko warto na niego dmuchać i chuchać, bo dzięki niemu i jego podobnym może wyjdziemy z kinematograficznego dołka w końcu. z lekkim minusem ode mnie 7/10:)
co do Miśka Yogi, to nawet mnie zaskoczyłeś, bo myślałem, że to tragedia totalna jest. 4,5 to nawet , nawet :D
pozdrawiam
Tak jak napisałem, miejsce misia jest w niedzielnym porannym paśmie w tv, film oglądałem z dobrym nastawieniem :)
Co do sali to ruszył mną konkretnie, może tez dlatego, że mało oglądam kina tego typu, co oczywiście nie umniejsza świetnej roboty reżyserowi.
Odnośnie "Sali samobójców" - bardzo ruszył mnie ten film. Przeżyłem go niebywale mocno. Z pewnością znajdzie się w moim zestawieniu na 10 najlepszych filmów tego roku. Aż trudno uwierzyć, ze to polska produkcja. Jedyne co mi w niej uwierało, to animacje. Nie to, że takie proste, ale to, że tak mało emocji przekazywały (w porównaniu do realnych wydarzeń).
Pozdrawiam
mnie ta prostota odpowiadała. Faktycznie twórcy bardziej skupili się na tworzeniu wirtualnego świata, aniżeli na strone emocjonalnej.
Ale przecież o to chodziło, że tym animowanym światem prawdziwe ludzkie emocje nie rządzą. Gdy matka oznajmia wszystkim, co się stało z jej synkiem, avatary po kolei znikają, bo gra idzie za daleko i do wszystkich dociera co się stało naprawdę. Mnie to ruszyło akurat.
nie chciałem o tym wspominać wcześniej, żeby nie wyszło, że poruszył mnie tak prosty zabieg reżysera. Końcówka może mało wyszukana ale miażdży.
"Sala samobójców" jeszcze przede mną, ale wybiorę się na pewno! Zapowiada się bardzo interesująco. nie samymi komediami romantycznymi w końcu człowiek żyje :)
Mnie również, fantastyczna scena. Ale wcześniejsze w świecie gry wydawały mi się zbyt nudne, niezbyt ciekawe i gdy tylko bohater logował się do gry, chciałem by wrócił do świata realnego.
Pozdrawiam.
Prześlij komentarz