sobota, 22 czerwca 2013

Życie Pi (2012)


Life of Pi (2012) – tytułowego Pi poznajemy jako chłopca, który musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości. Jego życie zostało naznaczone przez niefortunnie brzmiące imię, dające szkolnym kolegom pole do popisu. Ten fakt nie zdominował jednak Pi, co więcej dał mu siłę i wiarę, że można zapracować na lepiej brzmiącą ksywkę. Z resztą determinacja i bój o przetrwanie to główny motyw filmu. Nasz bohater, już jako nastolatek, wyrusza z rodziną i rodzinnym interesem do Kanady. Podróż statkiem zostaje nagle przerwana przez ogromny sztorm, w wyniku czego chłopak traci rodzinę i zostaje jedynym ocalałym. Koniec końców Pi ląduje na łodzi ratunkowej z osobliwą załogą w której skład wchodzi hiena, orangutan, zebra oraz tygrys. 
Obraz wyreżyserowany przez Ang Lee, nie przekonuje mnie zupełnie od strony fabularnej. Nie czułem mistycznej otoczki, nie potrafiłem dać wiary w symbolikę. Rozważania na temat, czy historia jest prawdziwa, czy to tylko wymysł bohatera, czy w końcu to opowieść przepełniona metaforami, iluzją także nie obeszły mnie w ogóle. Szczęśliwie, strona wizualna stworzona przez Claudio Mirande zapiera dech w piersiach i choćby tylko dla wizualnej uciechy warto zobaczyć ten film. Operator wspaniale ilustruje tak jednostajny pejzaż jakim jest morze. To obrazy przyciągają jak magnes i tworzą niepowtarzalny klimat. Niestety to za mało by na dłużej zagościć w świadomości widza. 6/10

środa, 12 czerwca 2013

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968)


Once Upon a Time in the West (1968) – scena otwierająca film trawa kilkanaście minut. Padają w niej trzy zdania, nic się nie dzieje. Bohaterowie czekają na pociąg, natrętna mucha denerwuje jednego z nich, czekają. Wreszcie lokomotywa wtacza się na stacje, zatrzymuje się, nikt nie wysiada. Słychać tylko pracujący w rytm ludzkiego serca kocioł. Atmosfera robi się duszna, gęstnieje niczym melasa kiedy nagle naprzeciw siebie staje kilku mężczyzn. Gdy jeden z nich wypowiada swoją kwestię, zawartą w kilku słowach, a mówiącą wszystko film zaczyna się na dobre.
Ten cudownie przydługawy początek definiuje w zasadzie cały film. Reżyser daje widzowi do zrozumienia, że oddaje w jego ręce dzieło kompletne, ponadczasowe, wychodzące po za ramy westernu, będące czymś więcej aniżeli opowiastką o ludziach na dzikim zachodzie. Sergio Leone zawarł w swoim filmie treści uniwersalne, tak pokierował fabułą by trzymała za gardło do napisów końcowych. Zrobił to za pomocą standardowych środków przekazu, tyle, że jego wizja bez bezsprzecznie błyskotliwa, porywająca jest objawieniem geniusza reżysera, a sam film słusznie należy do jednego z największych dzieł kinematografii. 
W „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” każdy składnik sztuki filmowej pasuje do siebie, ale potrafi także zaistnieć osobno. Plenerowe zdjęcia są tak skadrowane, że co chwila można by z nich wyciąć piękny obraz, zawiesić na ścianie i zastanawiać się cóż to za artysta go stworzył. Albo sceny bez dialogów z akompaniamentem muzyki także tworzą coś na kształt pięknego, ambitnego teledysku. Wystarczy zobaczyć kilka minut, fragment wyrwany z kontekstu, a i tak domyślimy się co twórca chciał przez to powiedzieć. No i oczywiście muzyka autorstwa Ennio Morricone, będąca niczym klej, spajający wszystko w jedną olśniewającą, rewelacyjną całość. Niezapomniane wrażenia, zapraszam do oglądania! 10/10

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Ralph Demolka (2012)


Wreck-It Ralph (2012) – wytwórnia Disneya zabiera nas tym razem do świata gier komputerowy, do salonu gdzie znajdują się automaty mające kilka dekad na karku, jak i te bardziej współczesne maszyny z nienaganną grafiką. Tytułowy Raplh, należy do starej gwardii, składa się z kilku pikseli i jest antybohaterem, co po kilkudziesięciu latach zaczęło mu doskwierać. Chce zmienić swój profil, chce być pozytywny i mieć normalne życie. Tak, tak życie. Ponieważ
aktywność cyfrowych bohaterów nie spada kiedy człowiek zamyka salon. Tam w czeluściach elektroniczny podzespołów sporo się dzieje. Postacie przemieszczają się między grami, chętnie korzystają usług Tapper, który w profesjonalny sposób podaje chmielowy napój, czy też chodzą na spotkanie anonimowych antybohaterów by wyżalić się Packmanowi, pełniącego rolę gospodarza i powiernika.
Twórcy obrazy, serwują widzowi standardową śpiewkę o potrzebie zmian, ich konsekwencjach, by w końcu dojść do wniosku, iż najważniejsze jest to by żyć zgodnie z swoimi zasadami. To co mnie urzekło w tej produkcji, oprócz oczywistych przesłanek, to właśnie fakt uzmysłowienia młodszej widowni, że w świecie gier nie zawsze było tak jak dziś. Bezprzewodowy pad nie był normą, za granie trzeba było słono płacić i przede wszystkim wirtualny świat nie był na wyciągnięcie ręki, potrzeba było więcej fatygi niż dziś by w nim uczestniczyć, a zgrabne posługiwanie się śrubokrętem było istotnym atrybutem gracza. Ralf demolka to ukłon i podziękowania za to co już było w świecie gier, za kultowe wydawnictwa tkwiące w naszej świadomości do dziś. Ale to także ukazanie, że nowe jest nieuniknione, że nieuchronnie wchodzi w nasze życie, ale dużo lepiej w nim uczestniczyć mając świadomość historii.
By zachęcić do oglądanie wspomnę jeszcze o bardzo dobrym dubbingu, bo ten znowu się sprawdził. Jolanta Fraszyńska idealnie wpasowała się w rolę, a Olaf Lubaszenko wychodzi na aktora którego lepiej słuchać aniżeli oglądać. 7/10